III Zjazd Klubowy - Beskid Żywiecki - czerwiec .2007

Michał

 

ALL WE ZOMBIES - TRZECI ZJAZD KLUBU GORY-SZLAKI - ZAWOJA SKŁADY - 15-18.06.2007

Pierwszego dnia ja, Zombie i Maja mieliśmy dojechać do Domu Turysty w Zawoi Składy - HANKA. Już od samego początku mieliśmy dużo przygód, bo w pociągu Zombie zauważył, że ma dziurę w krótkich spodenkach, więc szybkim krokiem, tuż przed Krakowem, poszedł z plecakiem do ubikacji, żeby je zmienić. Przyznam, że dziwnie to wyglądało, bo wyszedł w krótkich, a przyszedł w długich spodniach. Zwróciło to uwagę niektórych, spostrzegawczych podróżnych. Już na samym początku było nam do śmiechu. Kiedy doszliśmy do dworca autobusowego i szukaliśmy rozkładu, Maja zauważyła 4 reklamy sklepu z sukniami ślubnymi.
Od tego czasu rozmowy przez całą naszą podróż do Zawoi miały tematykę ślubną. Przez cały czas Maja wypatrywała sklepów z sukniami ślubnymi i takim sposobem obok Aspery i Braataxa poznaliśmy dwie, nowe firmy sprzedające suknie ślubne - Blaart i Belissima co skojarzyło nam się zaraz z naszą klubowiczką z Łodzi o tym samym nicku.

Kiedy przyjechaliśmy do Zawoi Widły szybkim krokiem dotarliśmy do naszego domu i zostaliśmy bardzo miło przywitani ciepłą herbatą i kulturą. Odrazu spodobał nam się ten obiekt. Zajęliśmy pokój pięcioosobowy, który uświadomił nam, że spało tu bardzo dużo turystow, bo był bardzo zniszczony. Przygotowywalismy się już do naszej pierwszej wyprawy na Akademicką Perć. Wtedy Maja w pokoju zaprezentowałą nam trzeciego klubowego sponsora, tuż obok Avonu MałejBee i Sorayi Oli - Oriflame. Mieliśmy niezły ubaw bo to już trzecia dziewczyna, która w górach zaczęła nam się malować. Ale było za to nam bardzo do śmiechu.

Po tym wszystkim zjedliśmy małe śniadanie i ruszyliśmy zielonym szlakiem do granicy Babiogórskiego Parku Narodowego w Zawoi Markowe, gdzie po kupieniu biletów udaliśmy się w kierunku schroniska na Markowych Szczawinach. Na początku szlak jest mocno zniszczony przez transportery materiałów budowlanych do tego schroniska, ale dalej zauważyliśmy, że zmieniono przebieg tego szlaku, prowadząc go bardziej stromym podejściem, gdzie na początku ustawiono kamienne schody. Następnie szliśmy trzema dość mocnymi podejściami gdzie ze względu na astmę Maji musieliśmy się zatrzymywać aby odpoczęła. Ale najważniejsze że miała chęci i humor, bo bardzo chciała zdobyć szczyt Babiej Góry.

Kiedy doszliśmy do Schroniska na Markowych Szczawinach, odpoczęliśmy i przyszły do nas trzy koty z tego schroniska, którym porobiliśmy dużo zdjęć. Wtedy do naszych uszu docierały pierwsze grzmoty i zastanawialiśmy się co dalej robić. Zdecydowaliśmy, że jednak idziemy na tą Akademicką Perć. Kiedy wyruszyliśmy, po przejściu parunastu schodów grzmoty się wzmagały, ale postanowiliśmy, że dalej idziemy, bo schronisko mamy tuż, tuż. Po dojściu do górnej granicy lasów, ktora znajduje się na wysokości 1335 m.n.p.m. zaczął kropić deszcz, którym za specjalnie się nie przejęliśmy, bo chmury nie wyglądały na burzowe. Idąc dalej dotarliśmy szybko do pierwszych łańcuchów, które bardzo się spodobały Maji.

Tu się jej należą gratulacje, bo był to jej pierwszy szlak w życiu, a wybrała ten najtrudniejszy na Babią Górę. Dalej szliśmy, szybko docierając do drugich łańcuchów, z których już skorzystaliśmy bo podejście tego wymagało. Za chwilę było jeszcze trzecie podejście, które się bardzo podobało Maji. Zombiemu i Maji pokazałem Czarny Dziób - czarną skałę, na którą trzeba wejść za pomocą sześcu klamer i łańcuchów. Już nie mogli się doczekać tego podejścia. Kiedy dotarliśmy na miejsce porobliśmy mnóstwo zdjęć w tym miejscu, bo było naprawdę widowiskowo. Maja wchodziła pierwszy raz takim szlakiem i poszło jej łatwo i było to dla niej duże przeżycie.

Później już wchodziliśmy nieco wolniejszym krokiem schodami na sam szczyt Babiej Góry. Widoki, które rozpościerały się ze szczytu Babiej Góry zauroczyły Zombiego i Maję, bo mieli je okazję zobaczyć po raz pierwszy. Z pewnością wysokość zrobiła tutaj ogromne wrażenie. Na szczycie kiedy odpoczywaliśmy przyleciał do nas gołąb, który o dziwo nie bał się nas i podszedł do Maji na odległość kilku cenymetrów. Byliśmy tym bardzo zdziwieni. Za chwilę ja i Zombie posprzątaliśmy śmieci zostawione po dużej grupie Słowaków, która spała tu tydzień temu i mieliśmy okazję widzieć ich bo tydzień wcześniej też tutaj byliśmy na zjeździe klubowym. Szczyt został oczyszczony i zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie przy klubowej fladze, którą rozwiesiliśmy na kamiennym wiatrochronie.

Kiedy ustawiłem samowyzwalacz, usiadłem do zdjęcia pod flagą. Najlepsze było, to, że usiadłem na ostrym, sztorcowym kamieniu i trochę to zabolało - wtedy zrobiło się zdjęcie z samowyzwalacza. Śmialiśmy się z tego bardzo. Po tym zdjęciu Maja wyciągnęła swoje poncho, które miało kolor całkiem taki sam jak niejedna suknia ślubna - dlatego szybko nasze rozmowy wróciły do tego tematu. Żartowaliśmy, że Maja wzięła ze sobą suknię ślubną firmy Aspera, więc wpadliśmy na pomysł, aby pójść jeszcze na Małą Babią Górę, gdzie udzielę im ślubu. Schodząc do Przełęczy Brona Maja zakładała i zdejmowała to poncho 3 razy - śmialiśmy się z tego bo chyba przygotowywała się do ślubu.

Na całej długości tego szlaku do Przełęczy Brona, Maja była zauroczona pięknem tego szlaku, bo rzeczywiście, zieleń miała tu najpiękniejszy odcień, a w zestawieniu z błękitem nieba i skał tworzyła tu niesamowite widoki. Na Przełęczy Brona odpoczęliśmy i poszliśmy na Małą Babią Górę, gdzie po zdobyciu jej szczytu udzieliłem ślubu naszej parze. I takim sposobem odbył się pierwszy klubowy ślub na naszym równie klubowym ołtarzu - Małej Babiej Górze. Ceremonia musiała wyglądać prawdziwie, więc odbyła się również wymiana obrączek i późniejsza sesja zdjęciowa na skałkach małobabiogórskich, ktore znajdują się 2m pod szczytem. Po tym ślubie wspominaliśmy tych co nie przyjechali na to spotkanie, więc wyciągnąłem zdjęcie MałejBee i przykleiłem je na tablicy informującej, informującej o zdobyciu szczytu Małej Babiej Góry.

Wpadłem na taki pomysł bo góra i jej nic nie wiele się różnią. W końcu Góra to Mała Babia, a ona to MałaBee(bia). Zrobiłem temu uaktualnionemu drogowskazowi 4 zdjęcia, po czym zdjąłem to zdjęcie bo nie lubię niszczyć tego, co znajduje się na szlakach, jak i poza nimi. Po tym ślubie zeszliśmy spowrotem do Przełęczy Brona, z której zeszliśmy do Markowych Szczawin. Widząc płynący tu potok z Małej Babiej Góry czerwonym szlakiem, aż do terenów schroniska Markowe Szczawiny, nazwaliśmy go Potokiem Płaczki MałejBeebiej. Również napełniliśmy w tym miejscu butelki wodą z tego potoku i żartowaliśmy, że pijemy płaczki MałejBee. Po dojściu do schroniska odpoczęliśmy i udaliśmy się do naszego domu - Hanki.

Maji się nie podobało to zejście zielonym szlakiem do Zawoi Markowe, bo było wyczerpujące. Zmęczeni po tej całodniowej wyprawie oczekiwaliśmy na drugi dzień...

Dnia drugiego mieli do nas przyjechać Grzegorz i Asia z Lipnicy Wielkiej. Było dopiero po 7.00 rano więc poszedłem do jednego ze sklepów w Zawoi. Powiedziałem Zombiemu i Maji, że im nie przeszkadzam, bo są przecież po nocy poślubnej. Kiedy szedłem do sklepu zauważył mnie Grzegorz i Asia, którzy akurat tędy przejeżdżali samochodem. Tak więc spotkaliśmy się bardzo szybko i przy śniadaniu na działce z widokiem na Babią Górę i Małą Babią Górę poznaliśmy się wszyscy. Atmosfera porannego spotkania była bardzo miła, choć Maja była bardzo zmęczona po wczorajszej wędrówce.

Najważniejsze jednak było to, że miała dobry humor, bo właśnie mieliśmy iść drugi raz na Akademicką Perć w piątkę. Grzegorz i Asia nigdy nie byli na tym szlaku, dlatego padła propozycja, aby ponownie pójść tym szlakiem. Wejście zielonym szlakiem dla Maji po raz drugi nie było najmilszym przeżyciem, bo była mocno zmęczona, ale najważniejsze, że miała chęci i chciała iść z nami. Na Markowych Szczwinach odpoczęliśmy trochę dłużej, aby Maji szło się dobrze. Na Akademickiej Perci szliśmy powolnym krokiem i podziwialiśmy piękne widoki. Tego dnia od wysokości 1400m.n.p.m. unosiły się gęste mgły. Kiedy dotarliśmy do pierwszych łańcuchów, mieliśmy okazję zobaczyć chmury, które dosłownie spływały ze szczytu.

Przejrzystość powietrza była bardzo dobra, dlatego podziwialiśmy tu przepięknę widoki na całą Zawoję, które co chwilę zakrywały i ukazywały nam chmury. Po zdobyciu szczytu zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie z klubową flagą. Tu niestety nie mieliśmy żadnych widoków, bo cały szczyt pokryły gęste mgły. Na szczycie zrobiliśmy zdjęcie pewnej dziewczynie, która ubrała się chyba trochę nieodpowiednio do tego miejsca.

Teraz postanowiliśmy, że zejdziemy czerwonym szlakiem - tym razem na Przełęcz Krowiarki. Po zejściu na Kępę, piękne widoki znowu ukazały się naszym oczom. Dodatkowo w tym miejscu przed nami i na naszej wysokości był zawieszona bardzo gęsta, ciemna chmura, która wyglądała tu dziwnie i jednocześnie pięknie. Tu porobiliśmy mnóstwo zdjęć Orawy, skałek i przepięknego, błękitnego nieba. Po dojściu na Sokolicę zatrzymaliśmy się na dłużej, aby i tu porobić dobre zdjęcia. Asia poszła sama w stronę Przełęczy, bo jak nam powiedziała nie lubi schodzić po stromych szlakach i że ją i tak dogonimy. Po odpoczynku poszliśmy i dosyć szybko dołączyliśmy do niej.

Prawie przy samym końcu zejścia na Zubrzyckich Stromizmach, ja i Grzegorz pobiegliśmy, bo była tu bardzo stroma ścieżka, ale za to bardzo dobrze wydeptana. W tym miejscu Grzegorz się zatrzymał, a ja się rozglądałem w trakcie tego biegu na boki, więc nie zauważyłem i... nie zdążyłem się zatrzymać. Jako, że mieliśmy już nasz klubowy ołtarz i potok, to postanowiliśmy, że nazwiemy te stromizmy, Rigidenowskimi Stromizmami - od nicku naszego klubowego kolegi - Rigidena - który mieszka właśnie w Zubrzycy Górnej. Na Przełęczy Krowiarki dobrze odpoczęliśmy, rozmawialiśmy na temat możliwości pójścia do wodospadu na Mosorczyku. Niestety było już za późno, bo czekała by nas jeszcze 5-cio godzinna wędrówka.

Postanowiliśmy zatem, że jutro z samego rana ruszymy nad ten wspaniały wodospad. Poszliśmy dalej niebieskim szlakiem - Górnym Płajem - do Schroniska na Markowych Szczawinach. Na początku minęliśmy Mokry Stawek, do ktorego zeszliśmy, bo pogoda była bardzo dobra i wychodziły tu naprawdę wspaniałe zdjęcia. Maja była zmęczona, więc poszła z Zombiem dalej i powiedzieliśmy, że zaraz do nich dołączymy. Maję bolały nogi, ale na szczęście wrócił jej szybko dobry humor i ruszyliśmy dalej. Naliczyliśmy na tym szlaku 18 źródełek wody, z którego na jednym z nich napelniliśmy nasze butelki.

Na Markowych Szczawinach jeszcze porozmawialiśmy sobie dziei czmu atmosfera była dalej wspaniała. Czekało nas jeszcze zejście zielonym szlakiem do Hanki, które nam się nie podobało, ale innej drogi niestety nie było. Na Przełęczy Krowiarki wpadliśmy również na pomysł zorganizowania Drugiego Klubowego Ogniska czy też Grilla. Dlatego zejście

zielonym szlakiem umilała nam myśl o klubowym spotkaniu przy ognisku. Ja, Grzegorz i Asia zeszliśmy szybciej, aby pojechać do sklepu, podczas gdy, Maja i Zombie odpoczywali jeszcze na Markowych Szczawinach. Po dotarciu do Hanki ja, Grzegorz i Asia pojechaliśmy do Centrum Zawoi i kupiliśmy wszystko co potrzebne do zrobienia grilla. Jako, że grill przy Hance był murowany, ale bardzo zaniedbany i to, że nie mogliśmy nigdzie dostać zwykłego grilla w Zawoi, to postanowiliśmy, że kupimy tacki aluminiowe, na których przyrządzimy kiełbasy. Najlepsze w tych zakupach było to, że chceliśmy kupić 20 kawałków kiełbasy bieszczadzkiej, więc ekspedientka przyniosła całe opakowanie tej kiełbasy.

Nie wiedziała, że w nim jest właśnie 20 kawałków. Rozpakowała je i policzyła, a mogła nam przecież od razu je zważyć. Jako, że nie mieliśmy grilla, a jedynie tacki to my jako klub musieliśmy sobie poradzić w warunkach górskich. Grzegorz wpadł na pomysł, aby z dwóch stron ustawić kamienie, a w środku nich zapalimy węgiel drzewny. Tak też zrobiliśmy i przyznam, że ten pomysł był bardzo oryginalny i szybko udało nam się przyrządzić pierwsze kiełbasy. Na płocie rozwiesiliśmy naszą klubową flagę i zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia, po czym pojedliśmy po całodniowym wypadzie. Zaczęło się już ściemniać, ale nie mieliśmy zamiaru kończyć imprezy.

Wtedy Grzegorzowi pokazałemm, ze na zachodzie widać bardzo dobrze Jowisza. Wtedy Grzegorz musiał wejść na gruby pień i ustawił statyw wraz z aparatem na dachu garażu, bo niżej Jowisza zasłaniał słup na którym stał duży rozłącznik. Pierwsze zdjęcie z polany Grzegorzowi nie wyszlo, ale te z dachu garażu wyszły naprawdę dobre. Również tu znaleźliśmy hymn dla tego spotkania kloubowego. Jest nim piosenka Sandry - All You Zombies. A to ze względu, że z nami był Zombie. Szybko nam się to spodobalo i piosenka się przyjęła. Najciekawsze jednak było to, jak Grzegorz zaczął jeść kiełbasę w tych ciemnościach.

Założył specjalną latarkę, którą można nosić na głowie i wyglądał jak prawdziwy górnik. Wygladało to bardzo śmiesznie. Ale zaraz po tym Grzegorz zrobił nam zdjęcia w czerwieni naszego ogniska i wyglądaliśmy jak prawdziwe zombie, dlatego po raz drugi ta piosenka była jak najbardziej na miejscu. Po tym wszystkim ustanowiliśmy, że stanie się ona hymnem tego spotkania i tak już zostało. Spotkanie przy klubowym grillu i ognisku - bo robiliśmy je równoczesnie - było bardzo miłe i panowała tu iście klubowa atmosfera. W bardzo dobrych humorach poszliśmy się położyć i oczekiwaliśmy dnia następnego, bo już z samego rana czekał nas wypad do Wodospadu na Mosorczyku.

Ten dzień zaczął się bardzo dobrze, bo po klubowym grillu mieliśmy wspaniałe nastroje i tuż po 7.30 rano pojechaliśmy do Zawoi Mosorne, skąd mieliśmy pójść dalej do Wodospadu na Mosorczyku. Zombie i Maja zostali w domu, bo jeszcze spali po wczorajszych wędrówkach i imprezie. Kiedy byliśmy na niebieskim szlaku prowadzącym do tego wodospadu, zrobiłem jeszcze zdjęcie pewnej ruderze, którą ogłosiliśmy klubową. Samo dojście do wodospadu było bardzo krótkie, ale prowadziło stromymi i urwistymi brzegami potoku Mosorczyk. Na początku poszliśmy jego lewą stroną i po przejściu stromym zboczem ukazał nam się przepiękny Wodospad na Mosorczyku widziany od góry.

Jego ogrom, ryk wody i okolica robiły ogromne wrażenie. Postanowiliśmy, że jednak musimy tam podejść jeszcze jakoś od dołu. Musieliśmy się wrócić i przejść przez ten potok w wąskim miejscu. Grzegorz znalazł ostre skalki, po których przeszedł podpierając się. Powiedział, żebyśmy tu zaczekali, to on wykona serię zdjęć tego wodospadu i wróci. Ja jako Admin, i to, że mój nick wywodzi się właśnie od tego wodospadu, musiałem też tam koniecznie dotrzeć. Nie szukałem jakiegoś kamiennego przejścia, więc przeszedłem przez mniejszy wodospad i takim sposobem znalazłem się po drugiej stronie brzegu, dołączając bardzo szybko do Grzegorza. Znalazłem się na ziemi, skąd wziął się mój nick. To było wspaniałe przeżycie.

Wodospad jest naprawdę bardzo widowiskowy i polecam go wszystkim, tym co się tam się wybiorą, żeby zobaczyli jego potęgę od góry i piękno od dołu. Po wykonaniu serii zdjęć poszliśmy spowrotem do samochodu i wróciliśmy do Hanki, bo mielismy się spotkać z Pawlemk, Tomkiemt i Olą w Hance. Jednak Pawelk zadzwonił i powiedział, że bedą czekać na nas na Markowych szczawinach. Tak, więc nie spiesząc się zjedliśmy śniadanie na polance przy Hance z widokiem na Babią- i Małą Babią Górę. Wtedy Pawelk zadzwonił i zapytał, o której będziemy, bo się zbliżają do Schroniska na Markowych Szczawinach. Kiedy powiedzieliśmy, że za godzinę to powiedział czemu tak wolno idziemy, ale było to tym spowodowane, że byliśmy rano nad Wodospadem na Mosorczyku.

To był dzień trzeci, a więc mój kryzysowy i drugi dla Grzegorza i Asi. Oni mają kryzys dnia drugiego. Na szczęście po przejściu pierwszego odcinka zielonego szlaku jakoś zaczęło nam się dobrze iść i w bardzo szybkim tempie weszliśmy na Markowe Szczawiny. Jednak przed tym w deszczochronie porobiliśmy dużo zdjęć hasłom, ktore zostały tu wypisane. Spotkanie na Markowych Szczawinach było miłe, bo zobaczyliśmy naszą trójkę z Krakowa. Musieliśmy trochę odpocząć, po czym ruszyliśmy Akademicką Percią już po raz trzeci. Na początku szliśmy równym krokiem. Ale po przekroczeniu górnej granicy lasów babiogórskich ja, Grzegorz i Asia zwiększyliśmy nieco tempo, bo szło nam się bardzo dobrze. Na szczyt dotarliśmy bardzo szybko. Nad szczytem zaczęły się zbierać chmury, ale nie były to z pewnością chmury deszczowe.

Pawelk bardzo chciał pójść na ruiny schroniska Beskidenverein, aby pooglądać czerwcowy śnieg na Babiej Górze. Asia została na szczycie, a my zeszliśmy 100m wysokości względnej niżej i podziwialiśmy śnieg, który leżał tu jak by nie patrząc na 4 dni przed nadejściem kalendarzowego lata. Kiedy przechodziło tędy trzech turystów to jeden do drugiego się nawet zapytał, a co to jest to białe, bo był bardzo zdziwiony tym, co zobaczył. Posiedzieliśmy tam dłuższą chwilę i Grzegorz zrobił zdjęcia do panoramy. Zażartowaliśmy, że Grzegorz zostawił swoją żonę na łaskę piorunów na szczycie bo chmury były w tym momencie bardzo ciemne. Na szczycie zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie z klubową flagą. Potem zeszliśmy już przy lepszej aurze w stronę Przełęczy Brona. Klubowicze z Krakowa pozostali jeszcze na szczycie, bo robili tu pierwsze zdjęcia na tym zjeździe.

My schodząc w dół, w kopule szczytu Babiej Góry na wysokości 1711 m.n.p.m. weszliśmy do małej jaskini, z której porobiłem dużo zdjęć w kierunku Małej Babiej Góry. Widoki z niej są naprawdę przepiękne i teraz wiem skąd Efelo robił takie piękne zimowe zdjęcia. Przyrzekłem sobie również, że kiedyś tu wrócę i zanocuję w tej jaskini. Z dobrym humorem zaczęliśmy schodzić niżej, bo jakieś dziecko powiedziało do swojego ojca przy schodzeniu ze szczytu Babiej Góry, że najważniejsze jest moje [tego dziecka] życie. Schodziliśmy szybkim tempem i robiliśmy mnóstwo zdjęć dalekiej Akademickiej Perci i zieleni babiogórskiej, która na tym szlaku jest z pewnością najbardziej żywa. Nie mogło być inaczej, bo zatrzymaliśmy się na dłużej na słynnej już klubowej skałce tuż przed Kościółkami, gdzie każdy porobił sobie pamiątkowe zdjęcia.

Zejście do Przełęczy Brona upłynęło nam bardzo szybko, ale nie bez wpadki. Nie oglądałem się do tyłu i szedłem aż do samej Przełęczy Brona. Nie zauważyłem, że Grzegorza i Asi nie ma za mną. Na przełęczy się dowiedziałem, że na rozgałęzieniu szlaków czerwonego i niebieskiego wybrali ten czerwony, po czym wrócili się na niebieski. Oba szlaki biegną równolegle i łączą się na tej przełęczy, ale oni o tym nie wiedzieli. Zapomniałem całkiem o tym, bo przechodziłem tu już 7 razy i mi to wydawało się oczywiste, za co ich mocno przepraszam. Po dłuższym czasie dotarli do nas klubowicze z Krakowa. My koniecznie chcieliśmy się przejść jeszcze na Małą Babią Górę. Pawelk, Tomekt i Ola zostali na Przelęczy Brona, a my poszliśmy na nasz klubowy ołtarz - Malą Babią Górę.

Weszliśmy szybko. Ten szczyt spodobał się bardzo Asi, bo był bardzo podobny do szczytu Pilska, a widoki z niej są równie piękne co z Babiej Góry. Ja i Asia wzięliśmy stąd na pamiątkę szyszki z kosodrzewiny - ja 14 - a to ze względu na to, że tyle razy już byłem na szczycie Babiej Góry. Porozmawialiśmy w trójkę na szczycie Małej Babiej Góry i zbieraliśmy się do powrotu na Przełęcz Brona. Szybko dołączyliśmy do odpoczywających Krakowiaków i razem zeszliśmy do Markowych Szczawin czerwonym szlakiem pijąc przy okazji wodę z Potoku Płaczki MałejBee(biej). Niestety Markowe Szczawiny były miejscem naszego rozstania, bo Grzegorz i Asia musieli już wracać, a czas Pawlak, Tomkat i Oli też już dobiegł końca, bo musieli wracać do Krakowa.

Przyznam, że kiedy Asia mi podała rękę pożegnalną prawie mi poleciały łzy. Zamówiłem tu nocleg, pożegnałem ich i zostałem sam z myślą, że spotkam ich dopiero w Tatrach... W schronisku odpocząłem i postanowiłem, że muszę zakończyć ten zjazd idąc w nocy przez Przełęcz Brona na wschód Słońca na szczycie Babiej Góry. Jak się dowiedziałem noclegi były tu do 09.07.2007 i ja miałem okazję być tu ostatnim zameldowanym turystą w starych Markowych Szczawinach...

Jest godzina 0.22 w nocy. Postanowiłem że wyjdę na wschód Słońca, który sobie obiecałem, ale było za wcześnie, żeby jeszcze wstawać. Trochę zaspałem, bo obudziłem się dopiero o 1.33 w nocy. Ale to nic straconego. Czasu było bardzo dużo. Otwarłem okno, zobaczyłem, że jest mnóstwo gwiazd, więc to mnie zachęciło. Już o 1.45 wstawiłem się na szlaku Akademickiej Perci przy Markowych Szczawinach. O 1.58 byłem już na skrzyżowaniu Akademickiej Perci i niebieskiego szlaku - Górnego Płaju. Bardzo podobala mi się ciemność i cisza w tutejszych lasach.

Bardzo mi się chciało iść tym szlakiem, a tym bardziej, że nigdy nie miałem okazji przejść go nocą. Jako, że byłem sam postanowiłem, że pójdę trochę szybszym krokiem. Co chwilę gasnęła mi latarka, którą muszę wymienić na nową. I to stwarzało mi dodatkowych przygód. Po przekroczeniu górnej granicy lasów babiogórskich ujarzałem coś cudownego - tysiące małych światełek mieniło się w dolinach. Udało mi się zrobić zdjęcie świateł oświetlających Zawoję. Po przejściu trzech etapów z łańcuchami, zatrzymałem się na Skale Czarny Dziób, aby podziwiać te światła.

Na sam szczyt dotarłem bardzo szybko, bo już o 3.07 zameldowałem się na szczycie Babiej Góry. Kto nie był w nocy na szczycie Babiej Góry to polecam to przepiękne zjawisko jakim są tysiące mieniących się świateł. Najbardziej zauroczyły mnie okolice Żywca, bo było tam morze takich światełek. Dopiero, tu ze szczytu zobaczyłem, jacy my - ludzie - jesteśmy mali na tle tej potężnej krainy jaką są z pewnością góry. Kiedy przybyłem na szczyt o 3.07 zawiewał tu silny i zimny Orawiak. Do wschodu Słońca pozostała jeszcze ponad godzina, więc schroniłem się za wiatrochronem ustawionym na szczycie.

Stąd gwieździste niebo wygląda bez porównania czyściej i ładniej niż z "dołu". Na zachodzie było jeszcze widać Jowisza, który powoli zmierzał ku zachodowi. Na wschodzie, natomiast niebo zaczęło się rozjaśniać i czerwienieć. Wiatr stawał się nie do wytrzymania, więc przeczekałem do wschodu Słońca pod wiatrochronem. Po ponad godzinie o godzinie 4.22 rano zaczęło wschodzić Słońce. Natychmiast wyciągnąłem aparat i fotografowałem je bez przerwy. Było to przepiękne zjawisko, bo uroku dodały mu dwie długie chmury, które mieniły się ostrym pomarańczowym i czerwonym kolorem. Po wschodzie, kiedy Słońce przybierało już pomarańczowy kolor, przejrzystość powietrza była bardzo dobra bo idealnie było widać tu Tatry, którym robiłem bardzo dużo zdjęć.

Przyznam, że jak 15 razy wchodziłem na Babią Górę, to nigdy nie widziałem tak wyraźnych Tatr. Po 25min od wschodu Słońca zauważyłem, że na szczyt wchodzi 3 turystów od strony Lipnicy Wielkiej. Niestety spóźnili się na wschód i nie widzieli tego najpiękniejszego zjawiska na Babiej Górze od początku. Zapytali mnie od której strony wchodziłem, po czym pożegnaliśmy się i udałem się w stronę Przełęczy Brona. Tu na mnie wrażenie wywarł ogromny cień Babiej Góry, który padał właśnie na Pilsko oraz nasłonecznione mgły, które unosiły się w dolinach po północnej stronie Babiej Góry.

Kiedy zszedłem na Przełęcz Brona ostatni raz spojrzałem w stronę Małej Babiej Góry i musiałem niestety już schodzić do Schroniska na Markowych Szczawinach. Tutaj na specjalną prośbę pozwolono mi wejść na poddasze, które było właśnie rozbierane i porobiłem zdjęcia, których nigdzie indziej nie publikowano. O 6.35 rano ruszyłem w stronę Przełęczy Krowiarki niebieskim szlakiem i po ponad godzinie już na niej byłem. W myśl mojej tradycji, kupiłem i tu kryształową kulę, którą zawsze kupuję po każdej wyprawie. Po godzinie odpoczynku i przejściu 4 wycieczek szkolnych przez tą przełęcz udałem się niebieskim szlakiem do Zawoi Policzne. I kiedy byłem blisko drogi zadzwonił do mnie Grzegorz... Czy jesteś jeszcze na Przełęczy Krowiarki? Odpowiedziąłem że zbliżam się już do drogi w Policznym.

Grzegorz po mnie przyjechał jeszcze, co mnie bardzo ucieszyło i powiedział, że w Zawoi już byłem, a teraz jedziemy do Jabłonki. I kto by powiedział, że podczas tej wyprawy zawitam jeszcze na Orawie... Najciekawsze było to, że Grzegorz po przejechaniu drogowskazu Jabłonka skręcił w pierwszą polną drogę. A czemu? Bo musiał zrobić zdjęcie Babiej Góry... Kiedy dojechaliśmy do Jabłonki, Grzegorz pokazał mi swoje miejsce pracy, w którym przesiedzieliśmy 2 godziny i wspominaliśmy cały zjazd i słuchaliśmy piosenki z naszego ogniska przy Hance: Sandra - All You Zombies. Niestety przyszedł czas na pożegnanie i Grzegorz zrobił mi ostatni zdjęcie pod Funaberią, po czym pojechałem do Krakowa...

Trzecie klubowe spotkanie dobiegło końca...

Do zobaczenia na następnym klubowym zjeździe.

Mam nadzieję, że tym razem spotkamy się w większej grupie.