XXIX Zjazd Klubowy - Beskid Niski - maj 2011

Piotrek

Relacja z 29 zjazdu Klubu Góry–Szlaki – Beskid Niski - Radocyna

Relacjonuje Zrzęda  

 

Lista uczestników Zjazdu:

1. Jola R

2. Ptoszek

3. Paulina90

4. Malgo2malgo

5, 6. xVRoBVx + Kasia i Lebron

7. gosia26

8. eska

9. emiliar

10. Atria

11. Katarynka

12. Paula

13, 14. ninik + Marzena

15. Grochu

16. GosiaB

17, 18. PiotrekP + Dorotka i Funia

19. ania.

20. Antoś

21. Daku

22. Królik

23. viking

24. Grzegorz

25. pbujak

26. Otylia

27. Paweld

28, 29. Chmielo + Aga

30. sonia

31. Martineza75

32. i84

33. Paweł_G

34. Monia_G

35. Zrzęda

36. adamek

37. tknp

 

Namaszczona przez Organizatorkę, przyjęłam na siebie ciężkie brzemię… Nie będąc przecież nawet (jeszcze) członkiem Klubu, podjęłam się zadania, które kogo, jak kogo, ale nowicjusza w tej dziedzinie, może jednak ciut przerosnąć. I co wtedy będzie? Wstyd będzie  Postaram się, żeby nie było, choć nie ukrywam, że czuję lekkie drżenie, jeśli nie rąk (jeszcze nic nie piłam!), to przynajmniej klawiatury, wywołane ciężarem złożonej na moje wątłe barki odpowiedzialności. Tym bardziej, że Wielka Siostra JolaR patrzy…

Dobra, to pierwsze koty za płoty. Aha, przez szacunek dla Admina Grzegorza, obiecuję, że o kotach nie będzie  Zrzędzenia też nie będzie, no, chyba że jednak będzie, bo przecież z naturą nie wygrasz 

Nim jednak przejdę do meritum, czyli opisu soboty, najpierw ciut prywaty (ale możecie to opuścić, jak opisy przyrody w „Nad Niemnem”):

 

Piątek, 6 maja – dzień pierwszy (po mojemu, bo potem leci wersja Malgo2malgo)):

Godzina 8.00, Katowice, ul. Kościuszki: 3…2…1…0… staaaaart-ujemy! Skład autka - ninik, jego żona Marzena, Otylia i ja. Szybciutko przemykamy A4 przez Kraków i Bochnię i dalej (na szczęście bez korków) do Nowego Sącza. Około 12.00 jesteśmy w Zdyni, skąd uklepanym piachem i kamieniami udającymi drogę, powolutku staramy się dotrzeć do naszej bazy. Przy okazji udaje nam się przyprawić niemal o zawał serca pracującego na drodze drwala, którego tylko grzecznie chcieliśmy zapytać, czy dobrze jedziemy… Dopiero po jakimś czasie dociera do nas, dlaczego w tym miejscu nagłe pojawienie się samochodu pełnego ludzi wywołuje taki wstrząs… 

 

Tuż po 12.00 meldujemy się w Radocynie, a dokładniej w Ośrodku Szkolno-Wypoczynkowym Nadleśnictwa Gorlice. Niestety GS, jak to GS-y, wywędrowały gdzieś na szlak (bo gdzieżby?) Jako że pogoda przepiękna, my również zrzucamy szybciutko bagaż i wyruszamy przed siebie, z zamiarem spotkania po drodze wędrującej reszty. Reszta jednak poszła sobie gdzieś tam, a my postanawiamy pozwiedzać okolicę, zataczając malowniczą pętelkę, prowadzącą przez górę Czarna (703 m npm). Po drodze głównie cmentarze i przydrożne kapliczki, w tym Pomnik Ofiar Thalerhofu (wujek Google mówi --> http://sekowa.info/index.php?go=17&id1=16&ido=63 ), ale i inne ciekawostki, jak czerwona furtka czy tajemnicze, wolnostojące drzwi donikąd (których ponoć w okolicy aż 5, z czego my widzieliśmy 2). Dodatkowe atrakcje w postaci kąpieli błotnych pominę milczeniem  Trasa zajęła nam 4 godzinki, po których grzecznie wróciliśmy do bazy, by tutaj od razu wpaść w powitalno-zapoznawcze ramiona całej reszty Zjazdowiczów  Z niektórymi udało mi się nawet przywitać (a potem i pożegnać) trzy razy 

O przyogniskowym wieczorku zapoznawczo-powitalnym, powiem tylko krótko, że był fantastyczny. Też tam byłam, i różne rzeczy piłam 

 

Relacja Malgo2malgo:

Piątek - pierwszy dzień zjazdu.

W piątkowy poranek wita nas piękne słońce. Dlatego zaraz po śniadaniu ekipa w składzie:

1. Jola R

2. Ptoszek

3. Paulina90

4. Malgo2malgo

5, 6. xVRoBVx +Kasia i Lebron

7. gosia26

8. eska

9. emiliar 

10. GosiaB

11, 12. PiotrekP + Dorotka + Funia 

13. Paweld

14. sonia

15. Martineza75

16. i84

17. Paweł_G

18. Monia_G

19. adamek

20. tknp

21. Atria

22. Katarynka

23. Grochu

24. Adamek, bardzo przepraszam, jeśli kogoś pominęłam).

 

Wyrusza na szlak do Nieznajowej i Wołowca. Niedługo trzeba było iść, by dojść do pierwszego brodu. I tu jak dzieciaki mogliśmy się wykazać kto jak potrafi przechodzić po kamieniach tudzież po pniach. Każdy w skrytości liczy na pierwsze chlup. Ja nie chcąc być pierwszą, która się skąpie na trzecim brodzie postanawiam ściągnąć buty (to samo robi Kasia i Sonia). Woda była całkiem przyjemna… do czasu aż stałam się obiektem do fotografowania, „tu się zatrzymaj, jeszcze chwilę…” jeszcze chwilę i zamarzną mi stopy ale oj tam oj tam, dla GSa to nie jest jakaś katastrofa. Za jakiś czas robimy sobie popas rozmyślając czy spotkamy jakiegoś niedźwiadka, wilka a może jelenia Kiedy docieramy do wsi Nieznajowa, zauważamy, że szybkim krokiem zmierzają do nas Grochu, Atria, Katarynka i adamek. Uściski, okrzyki radości (wszak Atria przywiozła mi kartę do aparatu, o której zapomniałam…) i idziemy dalej zdobyć pobliskie wzniesienie, na którym robimy zdjęcie grupowe. Potem coraz większymi zaroślami przebijamy się w stronę Wołowca. Przechodząc dwa razy bród w odległości może 10 metrów (spodobało nam się!), robimy sobie kolejny popas. Pogoda sprzyja, no może oprócz momentów, kiedy jedna osoba zdejmuje bluzę, wtedy zaraz słońce zachodzi – może Beskid Niski nie lubi golizny? Po drodze obserwujemy lot drapieżnika – niech mi ktoś pomoże cóż to był za ptak? Pięknie szybował nad polaną i próbował polować, jednak GS raczej go przerósł. Kiedy docieramy do miejscowości Wołowiec, witają nas psy obronne rasy mieszanej – na mnie robią duże wrażenie! Na szczęście więcej dają hałasu niż prawdziwej grozy. Mijamy piękną cerkiew wołowską i zmierzamy ku wzniesieniom Mareszki. Siedzimy sobie spokojnie, aż tu nagle Sonia znajduje coś podejrzanego w ziemi. Wyciąga kabel, miał być krótki a tu już się zwinęło ze 3 metry, zaczynamy się obawiać o łączność Wołowca ze światem. Przelatuje jakiś mały samolot, jedna myśl: „to pewnie Rosjanie!” – na szczęście nie, a już było blisko! Kabel został na polu, pewnie tylko dlatego, że po drodze nie minęliśmy żadnego skupu złomu a w górach każdy gram na plecach się liczy. Po wygrzaniu się w słoneczku, ruszamy w stronę Czarnego. Tym razem mężczyźni wykazują się znajomością tropów – czy to wilk, czy to sarna a może to niedźwiedź? Wszyscy czujnie idą przez las aż tu nagle Dorota woła: „Ciiii… Patrzą na nas oczy!” – jedni chwytają za aparaty, inni za głowę, reszta zastyga w bezruchu – chyba oprócz Doroty, która pęka ze śmiechu, że udało się jej zrobić nas w balona. Wolnym krokiem idziemy przez Czarne do Radocyny. Szykujemy się na wieczorne ognisko, kiedy niespodziewanie przyjeżdżają do nas Szanowni Admini: Grzegorz i Królik. Przy ognisku każdy mówi o sobie kilka zdań, byśmy mogli się lepiej poznać – pomysł bardzo dobry, bo ja sama byłam dopiero na 2. zjeździe i mogłam poznać wiele nowych osób.

Wielkie dzięki dla wspaniałej organizatorki Dżoli Ry!!!

 

Zrzęda - ciąg dalszy:

A teraz już do rzeczy, czyli:

Sobota, 7 maja – najważniejszy dzień Zjazdu:

 

Pobudka, śniadanko i punktualnie o 8.00 (jako nowicjusz jestem pod wrażeniem zdyscyplinowania ekipy!!!) grzeczna zbiórka tuż przy autkach. Ruszamy do Zdyni, gdzie zostawiamy samochody, by ruszyć czerwonym szlakiem (fragmentem Głównego Szlaku Beskidzkiego) w kierunku Rotundy (771 m npm).

Pada. Powiem więcej - pada coraz bardziej. Do tego wieje, jest mglisto i coraz zimniej. Ale nic to, twardym trzeba być, nie miętkim  Wkładamy na siebie co kto tylko przytargał ze sobą w plecaczku i ruszamy łagodnym wzniesieniem w górę.

 

Niecałe dwie godziny później, Rotunda, czyli cmentarz wojenny nr 51 z I wojny światowej, wyłania się przed nami jak jakaś ukryta we mgle, magiczna kraina. Nie wiem, jak na reszcie, ale na mnie ten widok (pewnie główne ze względu na okoliczności przyrody) zrobił potężne wrażenie! Zainteresowanych szczegółami wujek Google odsyła --> http://www.digart.republika.pl/rotunda/rotunda_1.html

 

Pozwolę sobie w tym miejscu na osobistą refleksję: po raz pierwszy w życiu miałam okazję być w Beskidzie Niskim i naprawdę zachwyciła mnie przestrzeń, pustka i niezaprzeczalne piękno tej krainy. Wędrując tymi opustoszałymi dolinami i wzgórzami, człowiek ma czasem nieodparte wrażenie, że ta ziemia to jedno wielkie cmentarzysko historii… Tutaj, niemalże na każdym kroku historia przypomina o sobie, o ludziach, których losy odcisnęły na niej swoje piętno. Mogiły wysiedlonych stąd Łemków, ledwo widoczne pod wiosenną trawą ślady pozostałości po ich domostwach, niezliczone przydrożne krzyże, zapomniane kapliczki, liczne cmentarze kryjące ciała tych, o których dziś tak niewielu już pamięta – żołnierzy pochodzących z różnych krajów, walczących przeciwko sobie, których paradoksalnie dopiero po śmierci połączył wspólny grób…

 

Z otaczających Rotundę mgieł schodzimy w kierunku wiaty, tuż obok studenckiej baza namiotowej Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich z W-wy, gdzie pozwalamy sobie na krótki popasik. Krótki, bo wciąż pada i wieje, a każdy postój oznacza kolejne dreszcze.

Przed nami kilkukilometrowy spacer dolinką w kierunku Przełęczy Regetowskiej (Sedlo Regetowska Voda), gdzie czeka na nas leśny grill: gorące kiełbaski z ogniska, to miód na nasze wymarznięte żołądki  Warto oczywiście odnotować w tym miejscu, że ognisko czekało na nas podtrzymywane z poświęceniem przez Daku, anię. i najdzielniejszego z dzielnych - Antosia 

Po obiadku, kilku twardzieli postanawia zrzucić grillowe kalorie i dla sportu wbiega na pobliski Obycz -788 m (cóż, ludzie to mają różne dziwne zachcianki )

 

Pada jakby ciut mniej, ale wciąż dosyć zimno, więc opuszczamy przyjazny nam, żarzący się jeszcze w kominku ogień i startujemy na nasz najwyższy tego dnia cel, czyli Jaworzynę (881 m npm). Podejście ciut męczące, widoki ze szczytu takie sobie, tym bardziej, że siąpi deszcz, wieje lodowaty wiatr, a cały szczyt, włącznie z nami, otula mgła (ups, przecież miałam nie zrzędzić... 

 

Z Jaworzyny, niebieskim szlakiem schodzimy wzdłuż granicy wprost na dawne przejście graniczne na Słowację – Sedlo Dujava (po naszemu Przełęcz Beskidek). A tu niespodzianka – zatrważająco duża część GS-ów postanawia wracać do Radocyny... autami!!!!!! Phi! 

 

Oczywiście honor uczestników zjazdu zostaje uratowany kilkoma niezależnymi kilkuosobowymi składami, które jednak decydują się maszerować do ośrodka pieszo (wg mapy niecałe 2 godzinki marszu). Powiem więcej - znalazł się nawet jeden twardziel (Paweld - oklaski!), któremu jeszcze było na tyle mało, że powędrował ciut okrężną drogą, zaliczając po drodze Beskid : (pisałam już o tego typu fanaberiach, więc nie będę się powtarzać )

 

Zamiast więc się potarzać, pochwalę się, bo też jestem z siebie dumna, jako, że byłam w jednym ze składów maszerujących – w mocnym babskim składzie, pod wodzą JoliR , tworzonym przez Otylię, Małgosię (Malgo2malgo) i Ingę (i84).

Taaa-daaaam - po blisko 10 godzinach wędrowania i przedreptaniu ok. 25 km, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku i my, miłym żółtym szlakiem, dotarłyśmy do celu) 

 

Wieczór, dla odmiany zimny i deszczowy, nie pozwolił nam niestety na ognisko, więc integrowaliśmy się w ośrodkowej świetlicy 

 

Niedziela, 8 maja – finał 

 

Wstawanko, śniadanko i pakowanko. I słońce! 

Godz. 8.00 – wyjazd w kierunku Przełęczy Małastowskiej i pobliskiego schroniska.

Przed nami również kolejny piękny cmentarz, tym razem nr 60. Na tym, zaprojektowanym przez Duszana Jurkovicza, spoczywa 174 żołnierzy armii austriackiej, z czego 36 jest niezidentyfikowanych. Ciekawostka od wujka Googla: Duszan Jurkovicz projektował budynki kolei linowej na Łomnicę.

15-minutowy spacer do schroniska odbyty został w celach wyłącznie poznawczych: zachciało nam się oglądać schroniskową windę… 

No i nasz ostatni zjazdowy wspólny cel: XVII-wieczna cerkiew greckokatolicka pw. Św. Paraskewy w Kwiatoniu. Przepiękny przykład łemkowskiego budownictwa sakralnego. Wysłuchaliśmy pana przewodnika, któremu na tyle przypadliśmy do gustu, że pozwolił nam nawet zwiedzić od środka prezbiterium (pierwszy raz spotkałam się z czymś takim w cerkwi!) – wpisaliśmy się do pamiątkowej księgi, a na finał …. łomatko, nie wiem czy o tym pisać…  ale na finał odśpiewaliśmy tuż przed cerkwią piosenkę… nie pytajcie jaką… 

Przed cerkwią nastąpiło również masowe pożegnanie – część wracała do domu, część ruszyła jeszcze na Lackową… ale o tym to już opowie Atria.

 

Tyle ode mnie. Czego nie opisałam, to sfotografowałam (a przynajmniej próbowałam).

Jeszcze raz bardzo, bardzo Wam dziękuję za cudowny weekend – mam nadzieję, że jeszcze mnie kiedyś ze sobą gdzieś weźmiecie ?

 

Jolu, Tobie dziękuję szczególnie gorąco, za całokształt! Wszyscy dziękują Ci za zorganizowanie zjazdu, ja dziękuję szczególnie za to, że jesteś… 

 

Relacja Atrii:

Czas na kilka słów dokończenia niedzieli 

Na zdobywanie Lackowej w trzecim dniu zjazdu wybrało się sześć osób- adamek, Atria, Grochu, Katarynka, pbujak i (niezależnie) viking.

Po pożegnaniu się z wszystkimi GS-ami jedziemy do Izb pod stadninę koni i udajemy się nieznakowaną polną drogą w stronę granicy. Po prawej widać nasz cel, po lewej piękną zieloną przestrzeń... 

W miarę wchodzenia w las coraz więcej błotka 

Przy granicy spotykamy trzech Słowaków-nie turystów-jedynych tego dnia ludzi na szlaku. Skręcamy w lewo w wąską ścieżkę prowadzącą łagodnie do góry. Ale co łagodne szybko się kończy 

Widząc hardcorek umawiamy się, że idziemy każde swoim tempem. Na przedzie adamek i Grochu, ja standardowo żółwikowo 

Na szczęście nie ma totalnej masakry, czyli zupełnie mokrego rozjeżdżającego się błota, ale i tak w kilku miejscach mnie i Kasi przydają się gałęzie drzew. Określenie pionowe podejście nie jest wcale przesadzone, skoro nawet viking stwierdził na forum, że ta górka dała mu w nogi... 

Po pokonaniu najtrudniejszego adamek stwierdza, że skoro tutaj weszłam to teraz już dla mnie będą tylko… Alpy   

Szczyt zalesiony, widoków brak, robimy małą sesję zdjęciową i idziemy dalej prosto, aż szlak skręca w lewo. Potem trochę lekko stromego zejścia i pojawia się nieznakowane odbicie w lewo. Dalej droga już bardzo łagodna, po prawej nowo zasadzony lasek. Potem pojawia się znowu ta niepowtarzalna zielona otwarta przestrzeń nieskażona żadną zabudową...

Niedługo dochodzimy do pierwszego brodu i zgodnie z tym co mówił nam o tej trasie ninik- brodów jest kilka co kilkanaście metrów. Potem nasza droga staje się rzeczką i po bocznych kamykach dochodzimy do cerkwi w Bielicznej, wybudowanej w roku 1796. Drzwi okazują się być otwarte i możemy obejrzeć budowlę też od środka 

Potem pokonujemy jeszcze dwa brody-nie są takie proste, bo jest mocny nurt i idzie się po drewnianych śliskich belkach. I to jest już koniec wszystkich trudności tego dnia, ale nie jest nudno między innymi dzięki historii, którą opowiada nam pbujak 

Potem pozostaje tylko dojść bitą drogą do asfaltu i nim do samochodów. Beskid Niski żegna nas ciepłą pogodą: słońce mocno świeci, wiatru prawie nie ma… 

Autorzy zdjęć: Zrzęda, i84, PiotrekP

 

{gallery}piotrp/arch_zja/XXIX{/gallery}