XXXVI Zjazd Klubowy - Beskid Żywiecki - luty 2013

Malgo, Mosorczyk, Robert J, Grzegorz

36 zjazd m

Zakończył się XXXVI Zjazd Klubu Góry-Szlaki na Babiej Górze. Tym razem naszą baza wypadową była Zubrzyca Górna skąd mieliśmy bardzo blisko zarówno do czerwonego szlaku z Krowiarek na Babią Górę jak i do czarnego z Sidziny na Halę Krupową.

Dziękujemy wszystkim uczestnikom za przybycie i stworzenie wspaniałej górskiej atmosfery zarówno na szlakach jak i w bazie podczas naszych prelekcji.

Składamy również serdeczne podziękowania dla Babiogórskiego Parku Narodowego – partnerowi tego zjazdu, za wspaniałą prelekcje, dzięki której przybliżył nam walory przyrodnicze naszej klubowej góry oraz za nagrody i pamiątki dla uczestników.

Do zobaczenia na nastepnym zjeździe w Świętokrzyskich.

Administracja Klubu Góry-Szlaki

 

 

Uczestnicy zjazdu: Grzegorz, Asia, Wojtuś, Królik, Dzwonek, Mike, adamek, ania., Daku, Antoś, Paula, ms998, malgo, Han-Ka, Alina, RobertJ, Zrzęda, Gosia, Wiktoria, Zbyszek, Halinka, Ancyś, Dżola Ry, Tatromaniak, Ela, adrians_osw, Tilia, Inga, dorokusai, gaza, Atria, Piotrek, Dorotka, aniołek, andzia, Ardaryk, Gosia, zbig9, Grochu, Joanka, Atina, Beti, Katarynka, AsiaS, rewa, tknp, PatiJ, Goska, Lidka, Kobi, Kaska, lawena, Piotrek, Darek, ninik, Marzena, Zbychu, Panda, Maciej, Maciejowa, Nic-ram, Paweld, czerem, Marek, Tonianin, Agzi, AgaDG, Monika, Tidżej, Piotr, Limonka, KrzysiekB, aguśka, mirrors, pysiek, Jacek, Dżoana, GórolJoCi, Mosorczyk, Viking, Ada, Snufkin, Iwon, Łukasz

Relacja ze zjazdu:

 

 

[Małgo] – Dzień I

Pierwszego dnia XXXVI Zjazdu Klubu Góry-Szlaki w Zubrzycy Górnej zgodnie z planem mieliśmy udać się na Halę Krupową. Dzień wcześniej śnieg sypał cały dzień i zastanawialiśmy się wspólnie z Grzegorzem, HalinkąŚ, Iwoną i Beti czy w ogóle uda nam się wyjść w góry, czy nie trzeba brać gier planszowych, by jakoś zapełnić czas w ciągu dnia. Nasze obawy wynikały z tego, że PiotrekP z Dorotką i Rewą mieli ogromne problemy z dotarciem do Markowych Szczawin z Krowiarek, Piotrek i Tomek torowali w kopnym śniegu, co bardzo ich wycieńczyło, a czas przejścia wydłużył się co najmniej dwukrotnie. Grzegorz rozmawiał z gospodarzami schroniska na Hali Krupowej i ustalił, że droga gospodarcza do schroniska będzie przetarta skuterami śnieżnymi, nie wiadomo tylko czy po ciągłych opadach śniegu pozostanie z tego jakikolwiek efekt.

Rano przywitała nas piękna, słoneczna pogoda, co prawda na niebie były też chmury, ale nie zniechęcały one do wyjścia w żaden sposób. Od samego rana forumowicze spotykali się na parkingu pensjonatu Za Borem, witając kolejne osoby przyjeżdżające na Zjazd. Do godziny 10, która była ustaloną porą na wyruszenie na szlak uzbierała się nas już spora grupa w składzie: Grzegorz, gaza, PiotrekP, GosiaB, Malgo, Alina, rewa, Hanka, Viking, Beti, Lidka, aniołek, orotka, Ardaryk, Zrzęda, PatiJ, Ninik i Marzena.

{gallery}36_zjazd/hala_krupowa{/gallery}
Do miejscowości Sidzina udaliśmy się samochodami, które mieliśmy zostawić na parkingu przy Wielkiej Polanie. Ilość śniegu była tak duża, że nie było gdzie zaparkować samochodów, drogę do parkingu zatarasował samochód, który trzeba było wypychać. Za chwilę zorganizowali się pobliscy mieszkańcy, którzy za pomocą traktora odśnieżyli plac. Na miejscu pojawił się też Łukasz Sowiński – znajomy Grzegorza. Łukasz umieszcza swoje fotoreportaże na stronie internetowej Podhale24. Nasze wyjście miało być udokumentowane i pojawić się w tym serwisie. Łukasz na szlak wybrał się na nartach. Po ok. 30 minutach zmagań ze śniegiem na parkingu, mogliśmy wyruszyć na Halę Krupową. Tu czekało nas kolejne zaskoczenie, bo droga gospodarcza była kompletnie zasypana, było widać małe dwie rynienki po samochodzie, ale pokrywa śnieżna miała wysokość co najmniej 50cm. Padła decyzja, że pójdziemy czarnym szlakiem, który w letnich warunkach po 1h15min. doprowadza do schroniska na Hali Krupowej. Ścieżkę trzeba było cały czas torować. Za to zadanie dzielnie wzięli się m.in. Viking, gaza, adrian_osw, Ardaryk i Grzegorz, bez nich byłoby nam naprawdę ciężko! Wszyscy szliśmy gęsiego dość wąską rynienką, zapadając się w śniegu czasami do kolan, czasami do pasa. Humory dopisywały nam wyśmienite, ponieważ pogoda wynagradzała nam trudy wędrowania. Cały czas po lewej stronie widzieliśmy pasmo Policy (samego szczytu niestety nie było widać). Myślę, że każdy cieszył się na swój sposób z tego, że panuje taka piękna zima, bo jeszcze niedawno, w mieście było zupełnie szaro-buro, raczej jesiennie niż zimowo, a teraz przed oczami ukazywały się nam choinki uginające od śniegu, wspaniale połyskujące w słońcu. Przy jednym z kolejnych skrzyżowań szlaku czarnego z drogą gospodarczą ustalono postój, by Łukasz zrobił nam wspólne pamiątkowe zdjęcie. W tym czasie zmienili się też torujący, dzięki czemu chłopaki mogli trochę odpocząć. Na szlaku spotkaliśmy niewiele osób, moim zdaniem 3 osoby schodzące z Hali Krupowej. Po dotarciu na skrzyżowanie szlaków na Przełęczy Kucałowej do schroniska pozostało nam tylko 15 minut i tutaj mogliśmy już uwierzyć czasowi zapisanemu na szlakowskazie, bo teren wypłaszczył się a droga była lepiej przedeptana. Na szerokie widoki nie mogliśmy jednak liczyć, ponieważ Hala była już spowita chmurami. Jednak cały czas w dobrych humorach ok. godz. 13 dotarliśmy do schroniska, by przez godzinę posiedzieć razem, pożartować i oczywiście posilić się. Pani w schronisku wyglądała na dość zaskoczoną, że pojawiło się nas tak wiele. Na zamówione dania przyszło nam czekać dość długo, zastanawialiśmy się czy barszcz biały z jajkiem nie był zbyt wyszukany, czy przypadkiem po jajka pani nie wybrała się w doliny. O 14 postanowiliśmy ruszyć w drogę powrotną, tą samą trasą, by dać sobie trochę wytchnienia. Przed schroniskiem Łukasz zrobił nam kolejne zdjęcie grupowe, jednak tym razem dostał całe naręcze aparatów, więc zanim wypstrykał wszystkie, to minęło trochę czasu. Sam też dorobił się ciekawego zdjęcia, kiedy na jego szyi wisiało kilka sztuk lustrzanek – prawdziwy fotoreporter! Drogę powrotną pokonaliśmy w 60 minut, wreszcie można było odczuć, że jest to łatwy szlak, nie przysparzający większych trudności, ale odczucie to wystąpiło tylko dzięki temu, że wcześniej chłopaki przetorowali ścieżkę i pogoda nie była zła, czasami tylko sypnął drobny śnieżek. Gdyby zerwał się wiatr, zasypał wcześniejsze ślady, a śniegu znowu by dopadało, myślę, że nie mielibyśmy za wesoło. Los nam jednak sprzyjał.

Tymczasem tego samego dnia… [Mosorczyk]:

36. Zjazd Klubu Góry-Szlaki. Jechać tam, czy też nie? – takie pytanie zadawałem sobie ciągle w głowie, ponieważ Grzegorz – administrator – zaprosił mnie na ten zjazd dużo wcześniej. Trochę miałem obawy przed tym wyjazdem, ale w końcu dałem się namówić, bo sam byłem ciekaw nowych ludzi oraz aktualnie panującej tam atmosfery. Głównym jednak powodem przybycia dla mnie była zimowa Babia Góra, której nigdy sobie nie odmawiałem, a wszystkie zjazdy, które się tam odbywały zawsze były najliczniejsze, najciekawsze i uznawane za najlepsze. Pomyślałem, że teraz też tak na pewno będzie, tym bardziej, że widziałem listę pewnych uczestników, na której widniało 76 osób. Dodatkowo chciałem poznać PiotrkaP oraz Zbig9. Grzegorz poprosił mnie abym na zjazd przygotował jakieś prelekcje z wyjazdów górskich, bo takie były w programie zjazdu. Jako, że miałem o czym opowiadać, z miłą chęcią zabrałem się za montaż filmów z wypadów.

W czwartek, tuż po II zmianie spakowałem się i ruszyłem w drogę – do Zawoi Markowej lub Policzne – w zależności od tego na który bus trafię w Krakowie. Zdążyłem jeszcze na ten odjeżdżający do Zawoi Markowej, z czego się bardzo cieszyłem, bo koniecznie chciałem przejść przez Babią Górę, dojść do Przełęczy Krowiarki, skąd dalej miałem pójść pieszo do Zubrzycy Górnej na wynajęte kwatery ‘Za Borem’ na potrzeby 36. Zjazdu. Dojazd odbywał się szybko i sprawnie, dlatego o 9.27 rano rozpocząłem już wędrówkę przekraczając granicę Babiogórskiego Parku Narodowego. Niebieskie niebo zachęcało do szybkiego marszu, ponieważ jak najszybciej chciałem podziwiać wspaniałe widoki chociażby z Przełęczy Brona 1408 m n.p.m. Wspominałem po drodze słynne trzy strome podejścia oraz barierki, na których niegdyś Królik wypowiadał ‘dziwne’ słowa… Sam byłem ciekaw, czy nadal będę miał siły, żeby pójść tak, jak wtedy. Tuż po przekroczeniu bramy BPN-u na szlaku znalazłem mapę Beskidu Żywieckiego i Śląskiego – całkowicie nową. Pomyślałem, że komuś wypadła. Zabrałem ją, ale nikogo nie mijałem na szlaku, żebym mógł o nią zapytać. Po ostatnich opadach pojawiły się tu bardzo duże ilości śniegu. Od strony Zawoi Markowa cały szlak był dosłownie nietknięty – jedynie pomiędzy drzewami dopatrzyłem się dwóch równoległych linii pozostawionych przez zjeżdżającego narciarza, poza szlakiem. Pomimo torowania szlaku utrzymywałem dobre i szybkie tempo, bo zależało mi na jak najszybszym dotarciu ponad górną granicę lasów. Na polanie poprzedzającej Markowe Szczawiny zauważyłem, że gęstych chmur przybywało. Z każdą minutą stawało się coraz ciemniej a szczyt pokrywały już gęste mgły. Nawet zaczął padać drobny śnieg. Kiedy dotarłem do schroniska na Markowych Szczawinach zdziwiony byłem, dlaczego panuje tu taka cisza. Nie zaszczekał nawet pies GOPR-owców, który zawsze w ten sposób witał turystów nadchodzących od Zawoi Markowej. Nikt nie wychodził, ani nikt nie wchodził do schroniska. Dosłownie ruch turystyczny zamarł. Mimo wszystko zdecydowałem iść dalej. Zawsze miałem możliwość odwrotu i przejść Górnym Płajem do Przełęczy Krowiarki. Na Przełęcz Brona podchodziłem szybko. W śniegu widniały tylko ślady po rakietach śnieżnych, ale przede mną nikogo nie widziałem. W okolicach drugiego stromego podejścia na przełęcz podziwiałem nie tylko ogromny nawis lawinowy, ale również bardzo ciemne chmury z rodzaju stratus nebulosus opacus – co dla osoby nie zajmującej się pogodą oznaczało tyle, że będzie mglisto i na pewno nie ujrzę słońca. Na Przełęczy Brona zaczął wiać wiatr, ale był znośny, ponieważ wiele razy szedłem przy silniejszych podmuchach. Jedyne, co mi nie odpowiadało, to fakt, że śnieg zapadał się praktycznie co każdy krok. Oznaczało to szybką utratę sił i znacznie dłuższe wejście niż można sobie założyć. Przygotowałem się na taką możliwość, bo w zimie mam zwyczaj mnożyć czas przejścia razy dwa.

Podejście na szczyt Babiej Góry odbywało się w gęstej mgle. Zacząłem wytyczać trawersy omijające zasypane świerki, ogromne doły, przypominające kratery, które tworzyły się od mas śniegu nawiewanych przez wiatr, gromadzące się przy skupiskach karłowatych świerków. Wydłużyło to znacznie czas podejścia, ale mimo wszystko widziałem postęp – to najważniejsze. W okolicach Kościółek 1580 m n.p.m., gdzieś we mgle, ujrzałem trzy sylwetki ludzi. Nawet przyszło mi na myśl, że to być może klubowicze chcący dotrzeć tak samo jak ja. Pomału doganiałem ich. Mieli nade mną znaczną przewagę, bo wędrowali z rakietami śnieżnymi – ja tymczasem zapadałem się co każdy krok. Utrzymanie tempa w takich warunkach okazało się męczące. Po którymś z kolei trawersie dogoniłem tę trójkę. Jeden z nich powiedział: jak miło kogoś widzieć na szlaku. Ja również się ucieszyłem, bo widok jakiegokolwiek człowieka dodawał otuchy w tych nieprzyjemnych warunkach. Co prawda wiatr nie okazał się tutaj przeszkodą, ale właśnie to głębokie zapadanie się w masach śniegu. Wydostawanie się z dziur stawało się męczące dla każdego. Co chwilę zmienialiśmy się na etapie torowania drogi do szczytu, żeby zaoszczędzić trochę sił. Widoczności nie mieliśmy w ogóle – co najwyżej do 10m. Teren był mi znany, bo całą grań zapamiętałem jako ogromny rogal, po którego wewnętrznym łuku trzeba się poruszać. Z tego powodu ‘nie ciągnęło’ mnie na prawe zbocza, pomimo, że zdawały się mieć jednakową wysokość. Nagle we mgle dostrzegliśmy stromy stok. Okazała się nim być kopuła szczytowa. Wierzchołek góry przywitał nas cudownymi rzeźbami utworzonymi przez nawiany śnieg. Pomnik ku czci Jana Pawła II całkowicie pokrywała bardzo gruba warstwa śniegu. Trójka towarzyszy postanowiła zawrócić tą samą drogą, bo tam mieli samochód. Ja koniecznie chciałem przejść na drugą stronę, choć wiedziałem, że warunki będą takie same, jak dotychczas. Spodziewałem się ogromnego wysiłku, dlatego zjadłem dużą porcję wafli, zrobiłem zdjęcie dokumentujące 41. wejście na szczyt Babiej Góry, po czym udałem się w stronę Sokolicy 1367 m n.p.m. W głowie cały czas miałem ogromy rogal i fakt, że musiałem trzymać się wewnętrznej jego strony. Nawet nie próbowałem wytyczać swoich ścieżek, ze względu na świadomość, że wschodnie zbocze opada bardzo łagodnie i bardzo długo. Nawet niewielkie odchylenie od szlaku na długim dystansie mogło spowodować znaczne oddalenie się od niego.

Mgła nie ustępowała. Do Kępy 1521 m n.p.m. dochodziłem kilkudziesięcioma męczącymi etapami. Cała trasa była pokryta na przemian ‘potłuczonym’ lodem i świeżym, nawianym śniegiem. Przez warstwę lodu mogłem przejść szybko, ale każdy krok w śniegu oznaczał zapadanie się po pas. Wydostawanie się z takich dziur co każdy krok nie należało do przyjemnych przeżyć. Najgorsze jednak miało nadejść za chwilę. Tuż za Kępą dostrzegłem jakieś ślady, których wiatr jeszcze nie zdążył przysypać. Postanowiłem, że pójdę nimi. Prowadziły przez wypłaszczenie terenu, dlatego pomyślałem, że być może ktoś tędy wchodził rano. Po przejściu się fragmentem tego szlaku zorientowałem się, że to nie jest właściwy kierunek. Koniecznie chciałem zawrócić, ale już nie po śladach, bo oznaczałoby to dla mnie częściową wędrówkę pod górę, a w tych zaspach nie było mowy o dodatkowym traceniu sił. Postanowiłem, że łukiem, skręcającym o kąt 90 stopni dojdę do głównej grani i wyrównam moją ścieżkę z tą właściwą. Dzięki temu mogłem schodzić stokiem o niewielkim nachyleniu, tracąc jak najmniej sił. Mimo wszystko wędrówka stawała się uciążliwa, bo wszędzie zapadałem się do pasa lub po barki. Kiedy udało mi się tak pokonać około 50m nagle zapadłem się całkowicie pod dwumetrową warstwę śniegu. Stałem na kosodrzewinie, gdzie pomiędzy nią a warstwami śniegu utworzyła się dodatkowo pusta przestrzeń. Przeraziłem się, ponieważ nad głową miałem 70-100cm śniegu! Koniecznie musiałem się wydostać z tej dziury. Jako, że metr na powierzchni okazał się świeżym opadem, nie miałem nawet możliwości zahaczyć o cokolwiek stopy. Zacząłem przebierać rękami te ogromne masy śniegu, które – przyznam – mnie przytłaczały. Starałem się nie panikować, ale raczej w spokoju robić cokolwiek, żeby jeszcze wrócić za dnia na szlak. Wydostawanie się z tej jamy zajęło mi 2h 50min! Jak dla mnie był to ogrom czasu i to wszystko zdawało się trwać wieczność. Pojawiały się nawet takie myśli, że ja już stamtąd nie wyjdę i że prawdopodobnie tu zakończę swoją wędrówkę. Starałem się jednak szybko rozwiewać takie myśli, koncentrując się raczej na tym, co da się jeszcze zrobić. Starałem się iść do przodu torując warstwy, a kroki stawiałem na gałęziach kosodrzewiny, które dodatkowo utrudniały przejście, ponieważ huśtały się pod moim ciężarem. Jednocześnie starałem się odgarniać śnieg, wsypując go w pustą przestrzeń. Po 2h 50min zobaczyłem, że udało mi się przejść w ten sposób zaledwie… kilkadziesiąt kroków. Za punkt odniesienia uznałem pojedynczy świerk w tej okolicy. Szybko pojawiła się myśl, że do zachodu słońca na pewno się nie wyrobię. Myślałem nawet nad tym, żeby w razie dalszych problemów wyspać się w tutejszej okolicy i rano nadal kontynuować wędrówkę. Miałem wszystko, co było potrzebne do tego celu. Wziąłem nawet ze sobą łopatę lawinową, dzięki czemu mógłbym przygotować teren. Miałem trzy pary spodni i kalesony, kilka par bardzo grubych skarpet, polary i tym podobne rzeczy, pozwalające spać w takich warunkach.

Czułem się już całkowicie wykończony tą nierówną walką ze śniegiem, dlatego zrobiłem 30min przerwę i zjadłem kolejną porcję prowiantu. Po tym przystąpiłem do dalszej części torowania. Widziałem, że ścieżka nie miała kształtu łuku takiego, jaki chciałem jej nadać, co oznaczało, że dalej musiałem wyrównywać kierunek do grani. Po wydostaniu się z dziury szedłem dalej zapadając się po barki. Na tym etapie postanowiłem się czołgać na rozłożonych rękach i na goleniach, co zmniejszało powierzchnię nacisku. Teraz udawało mi się pokonywać znacznie szybciej odległość dzielącą mnie do grani, ale jednak odczuwałem chłód w okolicach kolan. Co kilkanaście metrów zamieniałem ten sposób wędrówki na torowanie warstw. I tak na przemian. Myślę, że pomimo tych gęstych mgieł chęć do działania dała mi pełna świadomość, w którym miejscu się znajduję. Myślałem nawet, że gdybym musiał wezwać GOPR, to nie miałbym problemu ze wskazaniem miejsca, gdzie aktualnie się znajdowałem. Nie brałem tej możliwości pod uwagę, bo cały czas wierzyłem, że trzeba konsekwentnie działać i przeć do przodu. Byłem w pełni przygotowany do ewentualnego snu w wykopanym dole, bo zabrałem po trzykroć wszystkiego, co bierze się na normalną wędrówkę. Nawet w czasie 30-minutowej przerwy w ogóle nie trząsłem się z zimna. Czułem, że jeszcze mam siły i jedzenie na dwa kolejne dni.

W końcu dotarłem do szlaku. Cieszyłem się jak nigdy! Wiedziałem, że to jeszcze nie koniec, ponieważ sam szlak również się zapadał pod nogami. Odcinek do Sokolicy zajął mi kolejne 1h 30min, co w normalnych warunkach powinno mi zająć około 20min. Tutaj problemem była kosodrzewina i wydostawanie się z pustych przestrzeni. Tutaj zapadałem się ‘tylko’ do pasa. Na Sokolicy odetchnąłem z ulgą, bo tutejszy szlak przedeptano znacznie lepiej. Łatwo mogłem wywnioskować, że na Sokolicy wszyscy wycofywali się. Na tym odcinku skorzystałem z mas świeżego śniegu. Tym razem pozwalały iść bardzo szybkim krokiem, a na bardziej stromych etapach – biec. Dzięki temu ten fragment pokonałem szybciej niż czas tabliczkowy. Na Przełęczy Krowiarki stawiłem się dopiero po 17.00. Jak policzyłem, zejście ze szczytu Babiej Góry zajęło mi aż 5h 25min. Stamtąd miałem jeszcze 5,5km odcinek do kwatery, który przeszedłem pieszo ulicą. W końcu dotarłem na miejsce. Tymczasem Grzegorz mówił klubowczom, że ktoś idzie od Zawoi Markowej przez Babią na zjazd. Grzegorz miał informację o tym, bo o 9.00 rano zasygnalizowałem mu, że zaczynam wędrówkę. Kiedy stanąłem na chodniku przy jednej z kwater oczy zamykały mi się na stojąco. Teraz dopiero odczuwałem zmęczenie. Za chwilę stanąłem na krawędzi krawężnika przysypanego śniegiem, przez co… zapadałem się po raz ostatni. Powiedziałem tylko: jeszcze tu się zapada?!

Grzegorz wyznaczył mi jeden z pokoi. Wszystkie były już zajęte, ale w dwóch z nich mógł dodać tylko jedną osobę. Miałem do wyboru dwa pokoje: Viking'a, Rewy, i trzeciego klubowicza, którego nicku nie pamiętam oraz pokój Ancyś i Lidki. Dla mnie i tak to były nowe osoby – całkowicie nieznajome, poza Ancyś z którą pracuję na co dzień. Wybrałem ten z Vikingiem na pokładzie, chociażby z przyzwoitości. Przed pokojem usiadłem na podłodze i przez chwilę odpoczywałem. Napiłem się jeszcze zimnego soku z plecaka i dołączyłem do reszty na świetlicy. Witałem się z każdym, bo zdecydowana większość była dla mnie nieznajoma. I tak nie zapamiętałem wszystkich imion lub nicków, ponieważ zbyt dużo nas się tam zgromadziło. W świetlicy Grzegorz zapowiedział, że po 19.00 rozpocznie się ognisko, a później prelekcje z wypraw górskich. W międzyczasie nasze dziewczyny powiesiły na dwóch oknach historyczne flagi klubu, których używaliśmy na poprzednich zjazdach. Zapytał mnie wówczas, czy jestem gotowy. Zanim jednak odbyły się prelekcje, poszedłem za tłumem na ognisko palące się w drewnianej wiacie z rusztem. Wszyscy objadali się kiełbasami – ja standardowo – czekoladą. Ognisko trwało blisko godzinę, po czym z zimna większość przeniosła się z powrotem do świetlicy, gdzie oczekiwano na dalszy program zjazdu. Grzegorz zaplanował, że teraz ja zaprezentuję swój wyjazd na Monte Rosę. Zgodziłem się, bo chciałem przybliżyć osobom zainteresowanym piękno tamtego rejonu. PiotrekP wspomniał o jego marzeniach o szlaku Monte Rosa Tour, dlatego rozmawialiśmy na ten temat, po czym jeszcze więcej szczegółów dowiedział się od Vikinga. Po 53-minutowej prelekcji Viking wskazał na problem złego doboru schroniska jako naszej bazy wypadowej. I miał rację. Byłem tam pierwszy raz, więc teren był mi zupełnie obcy. Dobrze, że wspomniał o tym, bo skąd miałem wiedzieć o takich rzeczach, gdy przewodniki traktują bardzo ‘sucho’ każdą górę. Po prelekcji rozpoczęła się integracja. Trwała do 1.30 w nocy. W jej trakcie rozważaliśmy jeszcze wyjście na wschód Słońca, ale widząc wszechobecną szarówkę musieliśmy zrezygnować. Jedynie RobertJ, który dopiero pierwszy raz wychodził na Babią chciał koniecznie tam iść. Ja też bardzo chciałem iść na wschód, ale widząc jakie tam są warunki i absolutny brak dobrej pogody, nawet nie proponowałem nikomu takiego wyjścia. Ten plan ‘rzuciliśmy’ w kąt. Planowaliśmy raczej wejście na Babią Górę dnia następnego od 8.00 rano. Opowiedziałem uczestnikom o fatalnych warunkach na Babiej, dlatego postanowiliśmy, że dojdziemy do Sokolicy i najwyżej się zawróci. Inna część klubowiczów opowiadała o Hali Krupowej, na którą przyszli od Sidziny. Również skarżyli się na trudne warunki i zapadanie się po pas. Szczególnie zmęczeni czuli się torujący ten szlak. Ile było śniegu, chyba świadczył fakt, że parking w Sidzinie odśnieżał im ciągnik. Z drugiej strony wielu z nas myślało sobie, co to za zjazd, gdy ludzie przyjechali na Babią Górę a nikt by nie wszedł.

[Małgo]

Po powrocie do pensjonatu mieliśmy czas do wieczora. Tutaj spotkaliśmy już kolejnych uczestników Zjazdu, a na prezentacji Mosorczyka sala była pełna i myślę, że każdy z dużym zainteresowaniem wysłuchał jego prezentacji. Dalsza część spotkania przeniosła się na dwór (na pole) na pieczenie kiełbasek. Grzegorz nieubłaganie powiadomił wszystkich, że zbiórka w sobotę jest o godzinie 7 rano, ewentualnie o 7:15 na Krowiarkach. Mieliśmy wszyscy tłumnie wyruszyć na Babią Górę, a że warunki jakie panowały tam dzisiejszego dnia były bardzo trudne, woleliśmy dać sobie wystarczający zapas czasu, by każdy mógł zdobyć Królową Niepogód – Królową Beskidów.

[Mosorczyk]

Z imprezy integracyjnej, która powstała samoistnie, dość szybko umknął Rewa. Ja również poszedłem do pokoju, gdzie bardzo długo rozmawialiśmy o wyjazdach rowerowych, bo aż do godziny 0.30 w nocy. Musieliśmy się wyspać, bo na rano mieliśmy w planach wejście na Babią Górę. Wstaliśmy o 6.20 rano, ponieważ zbiórka na Przełęczy Krowiarki była przewidziana na godzinę 7.15. Dziwiłem się, że 44 osoby zdążyły się wyrobić na ten czas! Kiedyś w klubie to było nie możliwe. Mało tego. Wszyscy uczestnicy wczorajszej nocy poszli na Babią Górę! To również ewenement, bo każdy chciał dojść chociaż do Sokolicy. Wszyscy rozjeżdżali się pomału w stronę Przełęczy Krowiarki. Ancyś, ja i Dorokusai nie byliśmy z nikim umówieni. Kiedy większość już pojechała, Grzegorz zapytał z kim jadę. Zobaczył również, że wszyscy już pojechali a Ancyś i Dorokusai nie mają się czym dostać. Grzegorz szybko rozwiązał tę sprawę. Postanowił, że pojedziemy w siedmiu w jego samochodzie, gdyż miał siedmioosobowy pojazd. Za chwilę rozpoczęła się zabawa, bo Królik otwierał wszystkie schowki niczym luki bagażowe w samolocie, po czym pytał do czego służą poszczególne przyciski. Szukaliśmy nawet przycisku ‘nitro’ i tego, który odpowiadał za katapultowanie się kierowcy. Grzegorz powiedział, że nie ma takiego, ale za to jest katapultowanie się tylnej kanapy. Na to odparłem, że tylna kanapa jest przeciążona, więc i tak nas nie wystrzeli. Królik szybko dopowiedział, że tylna kanapa ma zapadnię, więc nie ma problemu. Ja dodałem, że przeciąłem łajera z tego obwodu. To hasło bardzo ich rozbawiło, przez co na szlaku było często powtarzane. U mnie w pracy praktycznie codziennie używa się tego powiedzenia, dlatego wydawało mi się jak każde inne codziennie słowo. Dla Ancyś również, bo też zajmuje się przecinaniem łajerów.

Tymczasem u Roberta J…

W sobotę udało mi się zdobyć szczyt Babiej trzykrotnie Po wymianie kilku zdań z Mosorczykiem na temat warunków panujących na szlaku, postanowiłem wyruszyć z dużym zapasem czasu. Wyszedłem z pensjonatu około północy. Podejście z Krowiarek rozpocząłem o 00:50. Na Sokolicy zameldowałem się po godzinie i pięciu minutach. Szlak był ładnie przetarty do miejsca, w którym znajduje się łącznik szlaku czerwonego z niebieskim. Dalej były widoczne już tylko ślady jednego piechura (domyśliłem się, że to ślady Michała) oraz dwóch narciarzy i dużego psa( może to GOPR-owcy?). Idąc dalej co pewien czas zapadałem się to po kolana, to po pas, to znów po łokcie. Na Kępie widoczność spadła do 10-ciu metrów i tak już było do samego szczytu. Na Babią dotarłem o 04:27 więc sporo przed czasem. Nie było zupełnie warunków zapowiadających wschód słońca więc postanowiłem zejść na Kępę i tam w okolicy zaszyć się w jakiejś jamie. Tam zjadłem dwie czekolady i się zdrzemnąłem dwadzieścia minut. Ze snu wyrwał mnie dźwięk sms-a. Zaczęło świtać i tak jakby chmury rzadsze...Postanowiłem spróbować jeszcze raz. Szybkim krokiem udałem się na szczyt. Wschodu oczywiście nie było widać.

[Mosorczyk]

Zanim wyruszyliśmy na szlak trzeba było jeszcze policzyć ilu nas idzie. Viking utworzył bramkę i liczył każdego, kto przechodził. Naliczył 43 osoby plus on sam, więc wyruszyło nas 44. Zaczęliśmy wspólny marsz o godzinie 7.44. Chciałem dołączyć do grupy torująco-prowadzącej, ale na bramce miałem dopiero numer 23. Strome podejście na Sokolicę – Zubrzyckie Stromizny – szybko pozwalało mi przesuwać się na przód. Już wkrótce dołączyłem do prowadzących i utrzymywaliśmy tempo aż do samej Sokolicy bez żadnego przystanku. Z Sokolicy ponownie widzieliśmy tylko mgły, ale z każdą minutą odsłaniały się coraz to wyższe partie góry. Na Sokolicy czekaliśmy 33 minuty od godziny 8.19. Chcieliśmy aby weszło nas jak najwięcej w celu zrobienia grupowego zdjęcia. Z powodu zimna Gaza rzucił pomysł żeby iść dalej.

{gallery}36_zjazd/babia_gora{/gallery}

Viking ponownie utworzył bramkę – tym razem w kosodrzewinie, gdzie naliczył nas 36-ciu. Znaczyło to, że dla ośmiu osób to podejście było już wystarczające, lub nie mieli osoby, z którą by się wybrali. Ze względu na wieści o wczorajszych warunkach powstała samoistnie grupa torująca, która miała za zadanie przygotować szlak dla reszty. Okazało się, że minęła tylko jedna noc, a śnieg stał się zupełnie inny. Warstwy zmroziły się, przez co nie zapadaliśmy się w ogóle. Czas wejścia był taki sam jak w lecie! Gaza jak, że szedł pierwszy narzucił swoje własne tempo. Nie było nawet możliwości dołączenia do niego, ponieważ przez długi czas szliśmy gęsiego w wąskiej ścieżce wśród gęstej kosodrzewiny i przysypanych drzew. Dopiero w okolicach Kępy otworzyła się możliwość przyspieszenia kroku i dołączenia do niego, bo umówiliśmy się na Sokolicy, że idziemy razem. Tym razem na bramce Vikinga byłem 21., więc nie mogłem już dołączyć do Gazy. Widoków i tak nie mieliśmy z powodu mgły, więc mogłem potraktować ten szlak jako marsz kondycyjny. Za Kępą nawet pobiegłem w stronę szczytu, ale dogoniłem już tylko Limonkę, Tknp i Dorokusai. Ale nic się nie stało, bo Gówniak 1617 m n.p.m. w zupełności odmienił nasz cel wycieczki. Odsłoniły się widoki! Pod nami podziwialiśmy piękne morze chmur! Wtedy zadzwoniła do mnie Tilia i zapytała mnie się co widzimy. Powiedziałem, że tylko Orawę i… połączenie się urwało. Tilia myślała, że warunki są bardzo trudne, bo słyszała mój przerywany głos, przez co sądziła, że czuję się bardzo zmęczony. Na szczęście to tylko przerywała łączność. Porzuciłem już ten bieg za Gazą i delektowałem się wspaniałym widowiskiem. Nawet wierzchołki Tatr po chwili stały się bardzo wyraźne i praktycznie czarne. Niebo nad nami stało się błękitne, a po stronie Zawoi rozciągało się ciemne morze chmur. Fenomenalny Widok!

 

Tymczasem u Roberta J...

Zszedłem więc na przeciw GS-om. Gdy minęli mnie ostatni jakieś 15 min. od Krowiarek, zawróciłem i wlazłem na Diablaka po raz trzeci tego dnia...Jak to mówią "do trzech razy sztuka" Warto było dla tych widoków .

[Mosorczyk]

Teraz szliśmy pomału, ponieważ co chwilę robiliśmy zdjęcia i przyglądaliśmy się majestatycznym Tatrom. Dla mnie nie tylko widoki były gratką dzisiejszego dnia, ale chmury, które świadczyły o nadchodzącym froncie opadowym. Na niewielkim skrawku nieba widniało aż siedem rodzajów chmur! Świadczyło to o dynamice mas powietrza i tego co one przyniosą. Dodatkowo ujrzeliśmy siedem chmur soczewkowatych z rodzaju altocumulus lenticularis, które zapowiadają nadejście halnego, a zwykle z nim nadchodzą opady i ocieplenie. Dla mnie była to już informacja, że jutro będziemy mieli śnieżny dzień z opadami, dlatego cieszyłem się z dzisiejszego wyjścia, bo widoki wręcz powodowały w nas zachwyt. Na szczycie stanęliśmy o 10.00 rano – Gaza o 9.45. Przez 40 minut podziwialiśmy fenomenalny widok, bo tym czasie nie tylko pod sobą mieliśmy morze chmur, ale również nad nami utworzyła się jednolita zasłona chmur altostratus translucidus, czyli jednolita warstwa chmur przepuszczająca światło słoneczne położona na wysokości około 4500 m n.p.m. Widok stał się przepiękny, ponieważ znajdowaliśmy się pomiędzy niskim a średnim piętrem chmur. Taki widok zdarza się niezwykle rzadko, więc chyba każdy z nas cieszył się z tego wyjścia na szczyt. Razem weszło nas 18 osób, ale wiedziałem, że to nie wszyscy. Z powodu zimna (-12°C) i stania 40 minut na mrozie postanowiliśmy, że zejdziemy. Po drodze naliczyliśmy jeszcze 29 ‘naszych’ osób, 4 prawdopodobnie 'nasze' i 13 innych - niezidentyfikowanych. Oznaczało to, że na szczycie było nas razem minimum 51 osób! Co prawda w różnych grupach, ale jednak tak dużo nas weszło. Skąd się wzięło tyle osób, podczas gdy 44 osoby wyruszyły z Przełęczy Krowiarki? Utworzyła się jeszcze jedna grupa, która po godzinie 8.00 rano dołączała do nas. Niestety tych pięknych widoków nie miały okazji ujrzeć między innymi Aniołek, Małgo, Zrzęda, Ancyś, Tilia i HalinkaŚ. Według bramki Vikinga w kosodrzewinie, zawróciło 8 osób. Chmury unosiły się coraz wyżej, toteż zasłaniały widok na coraz dłuższe okresy. Dorokusai, Gaza i ja postanowiliśmy iść własnym tempem, ponieważ szlak był bardzo dobrze przedeptany przez tyle osób. Szybko rozpoczęło się piętro mgieł, więc w śniegu rozpoczęliśmy biec po bardziej nachylonych fragmentach. Nie zapadaliśmy się w ogóle, chociaż szlak pomiędzy Sokolicą a Kępą w drodze powrotnej wyglądał, jakby przeszło przez niego stado dzików. Ścieżka dookoła była dosłownie zryta, a ścieżkę stanowiło wąskie koryto, którego nie było jeszcze w drodze na Babią Górę. W trakcie podchodzenia na szczyt minęliśmy RobertaJ, który po dwunastej w nocy wyruszył na wschód słońca. Był zawiedziony z powodu mgieł, ale kiedy opowiedzieliśmy mu o wspaniałych widokach – zawrócił na szczyt. Koniecznie chciał zobaczyć widoki z Babiej Góry, bo przebywał tu pierwszy raz. W nocy zastały go mgły w okolicach Kępy a warunki do wejścia były jeszcze fatalne, bo zapadał się po pas. Aż dziwne jak niewiele czasu trzeba było, aby tak nagle zmieniły się warunki na szlaku.

Tego dnia dosłownie każdy mógł wejść na szczyt Babiej Góry w czasie letnim! Nawet wiatr postanowił zamilknąć na ten dzień. Jedynie doświadczaliśmy lekkich podmuchów. W drodze pomiędzy Kępą a Sokolicą spotkaliśmy trzy dziewczyny, które pytały o widoki w tej mgle. Śmiały się z nas, gdy opowiedzieliśmy im o widokach pomiędzy dwoma warstwami chmur. Powiedziały, że mogliśmy sobie tylko w marzeniach takie widoki zobaczyć. Próbowaliśmy je jednak przekonać, że warto tam iść, bo ich wiara lub morale były na niskim poziomie. Kiedy dotarliśmy do Sokolicy chmury pokryły znacznie niższe rejony. Teraz szarość i ponury klimat królowały w tych rejonach, podczas, gdy inni cieszyli się wspaniałymi widokami. Od Sokolicy zbiegaliśmy naszą trójką aż do Przełęczy Krowiarki, bo śnieg amortyzował każdy długi krok. O 11.41 zameldowaliśmy się na schodach Informacji Babiogórskiego Parku Narodowego. Siedzieliśmy tutaj ponad 30min z Limonką, która dość szybko do nas dołączyła. Czekała na Tknp, który jednak na szlaku zawrócił po raz drugi na szczyt. Limonce było zimno, dlatego zaproponowałem, żebyśmy wszyscy poszli do naszych kwater piechotą. Przynajmniej rozgrzalibyśmy się. Mi nie było zimno, ale tak długie czekanie w szarówce chciało się przerwać. Limonka się tylko zgodziła, więc poszliśmy w dół – do Zubrzycy Górnej. Szybko upływał czas, a tym bardziej odległość, bo słuchałem jej opowieści z różnych wypraw. Doszliśmy już do sklepu ‘abc’ – czyli niewiele od naszego domu. Wtedy zatrzymał się Tknp i wsiedliśmy do samochodu. Tknp podwiózł mnie na kwaterę, a z Limonką i innymi pojechali na zupę do Orawskiego Dworu.

Na świetlicy zachwycaliśmy się dzisiejszym dniem. Każdy omawiał widoki, to co zobaczył, jak się szło i komu towarzyszył. Rozmowom nie było końca. Grzegorz dał nam czas do godziny 17.00, bo wtedy miał rozpoczął się program właściwy zjazdu. W międzyczasie dojeżdżali kolejni uczestnicy, których w ogóle nie znałem. Jedynie poznałem Tatromaniaka. Na dachu naszego domku ogłosiliśmy czwarty stopień zagrożenia lawinowego, bo co chwilę jakiś fragment śniegu czy też sopli zjeżdżał z niego. Pomiędzy 13.30 a 17.00 wielu z nas wybierało się do sklepu ‘abc’ odległego od nas o 2km. Niektórzy szli tam nawet pieszo a inni jeździli samochodami. Po takim dniu aż miło było się przejść odśnieżonym chodnikiem do ‘miasta’. Nadeszła długo wyczekiwana godzina 17.00. Grzegorz zapowiedział, że pojawi się tu człowiek z Babiogórskiego Parku Narodowego i opowie nam coś o nim w formie wykładu. Program rozpoczął się o godzinie 17.15. Ten pan przygotował bardzo ciekawą prezentację i co najważniejsze, mówił płynnie i od siebie tak ciekawie, że nie słuchało się tego jak zwykłego wykładu, ale wyłapywało się wręcz każde słowo, które do nas przekazywał. Miał wiele do powiedzenia rzeczy, o których nie wiedzieliśmy i nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy. Wszystko, o czym mówił, prezentował na zdjęciach, szkicach, planach i mapach. Najbardziej zaciekawiła mnie część o ruchu turystycznym i o środowisku niektórych roślin, które mają tak niewiele przestrzeni do życia, że można ją policzyć w centymetrach kwadratowych, co oznaczało, że zadeptanie takie rośliny oznaczało bezpowrotne wyginięcie danego gatunku na tej górze. Dzięki tej prelekcji uzmysłowił nam jakie perełki tutaj występują i dlaczego powinniśmy poruszać się po wyznaczonych szlakach. Jak dla mnie ten wykład był mistrzostwem, bo na słowo ‘wykład’ raczej reagujemy jako coś, co będzie nas przynudzać, a tu było wręcz odwrotnie. Dodatkowo Ardaryk pociągnął z wykładowcą temat owadów, węży i gadów. Trzeba przyznać, że Ardaryk ma dużą wiedzę w tych dziedzinach. I dobrze, bo jeśli w trakcie wykładu pojawiają się pytania, a nawet trwa dyskusja, to znaczy, że jest żywe zainteresowanie. I tak właśnie było! Tymczasem HalinkaŚ, gdzieś w ukryciu notowała te wszystkie fakty, bo przygotowywała pytania konkursowe z tego właśnie wykładu. Tu muszę pogratulować jej jak szybko wychwyciła wiele faktów i odnotowała je przygotowując świetny zestaw pytań, które niejednego by mogły ‘zagiąć’.

Po wspaniałym wykładzie Grzegorz wręczył gadżety klubowe prezenterowi i podziękowaliśmy mu za tą porcję wiadomości. Admin ogłosił przerwę, po której Viking miał zaprezentować coś na temat ferrat. Chciał opowiedzieć o nich dla laików, żeby wciągnąć kolejne ‘pokolenie’ w tą formę turystyki. W trakcie przerwy wywietrzyliśmy pomieszczenie i rozruszaliśmy się a HalinkaŚ przeprowadziła krótki konkurs z drobnymi nagrodami rzeczowymi takimi jak płyty z prezentacjami o BgPN oraz płyty z muzyką orawską – dwie godne uwagi pozycje dla miłośników tych ziem. Viking również rozpoczął bardzo ładnie swoje przemówienie, ponieważ mogłem opisać tutaj własne wrażenia – jako zupełnego laika w dziedzinie ferrat. Gdy słuchałem jego wypowiedzi, wiadomości i faktów popartymi zdjęciami, mogłem zobaczyć co należy kupić, na co szczególnie zwracać uwagę, kiedy rozpoczynać wędrówkę, jakie są nasze możliwości, oraz czego się bać i czego nie powinniśmy się obawiać. Jego prezentacja przedłużała się, ale według mnie to tylko i wyłącznie na plus. Jeśli kogoś to interesowało, to z przyjemnością oglądało się kolejne zdjęcia i ich omówienie. Szczególne wrażenie wywierały wszelkiego typu mostki i doświadczenie Vikinga w wielu dziedzinach turystyki górskiej. Nawet, gdy mnie nie interesuje w ogóle wspinaczka w górach, to słuchałem tego wszystkiego z zaciekawieniem, bo dla mnie ferraty są czymś zupełnie nowym. Nie był to ‘suchy’ wykład, a właśnie to na co czekałem – przykłady, praktyka, zdjęcia, i co najważniejsze – doświadczenia opowiadane ze ‘stalowych’ szlaków. W wielu miejscach slajdowiska słyszeliśmy wyrażenie '...to traci sens', gdy opowiadał o turystach ze złym przygotowaniem do wyjazdu. Po prelekcji Vikinga przyszedł czas na konkurs. Na początku administracja G-S rozdała prezenty z okazji urodzin. Były to wspaniałe książki o Orawie i Babiej Górze. Z obdarowanych zapamiętałem Tilię, Pyśka i Mirrors'a. Co chwilę Królik powtarzał hasło ‘ona tańczy dla mnie’, co wywoływało śmiech na sali. Po urodzinowych prezentach przyszedł czas na konkurs z nagrodami rzeczowymi. Tutaj HalinkaŚ wyszła z ukrycia (czyli ze swoimi pytaniami). Pytała nas o fakty z wykładu przedstawiciela Babiogórskiego Parku Narodowego. Pierwsze miejsce zdobył Mosorczyk, drugie - GosiaB i trzecie - Dżola Ry wraz z Ninikiem. Jako, że Dżola Ry należy do składu moderatorów, zrezygnowała z nagrody i przekazała ją Ninikowi. Nagrody były bardzo cenne, bo znalazły się tam dwie wspaniałe pozycje – między innymi ‘Światy Babiej Góry’ i książka o Orawie. Zawsze chciałem zakupić ten pierwszy tytuł, a teraz miałem okazję go zdobyć. Nie ukrywam, że bardzo ucieszyła mnie ta nagroda.

Po konkursie nastała dłuższa przerwa, gdzie znalazł się nawet czas na śpiewy i tańce klubowiczów. Obowiązkowo z głośników popłynęła piosenka ‘Ona tańczy dla mnie’, gdzie nawet małe dzieci wyszły na środek. Teraz objadaliśmy się do oporu i dodatkowo na stole pojawiły się dwa talerze ciast niewiadomego pochodzenia. Nie wiem kto je przygotował ani kiedy, ale smakowały jak nigdy! Jako, że duża część ekipy rozkręciła się już na dobre, Grzegorz zarządził, że trzeba przygotować pomieszczenie do prezentacji tak, abyśmy nie musieli się przekrzykiwać. Kto chciał mógł pozostać, a reszta mogła tańczyć w drugim pomieszczeniu za zamkniętymi drzwiami. W trakcie przerwy administracja rozdawała gadżety klubowe w postaci podkładki pod myszkę z logo klubu, kalendarzyki klubowe, foldery o Babiej Górze, Orawie i pozostałe płyty. Po Przerwie zaprezentowałem relację z wyprawy ‘Idymy do góry’ czyli pieszej wędrówki 1047km przez góry Polski. Ze względu na koncentrację człowieka postanowiłem, że ta relacja nie może być dłuższa niż maksymalnie godzinę. Jak na tyle dni wyprawy szybko zauważyłem, że muszę pomijać wiele ciekawych historii, omówień, zagadnień, a jedynie skupić się na trasie przejścia. Było tyle do opowiedzenia o skaczących dzikach w przepaść, o niezwykłej jabłoni i 40 dniach, czołganiu się w gęstych wierzbach, o burzach, o chmurach i przewidywaniu pogody, o ciekawych drogowskazach, o pogryzieniu przez psa, o bandażach, odciskach, przeskakiwaniu przez płoty właścicielom mieszkań czy też o wędrówce wzdłuż linii autu na boisku piłkarskim. Nie zdążyłem nawet omówić każdego pasma górskiego, bo miałem w planach wskazanie na rzeczy godne uwagi w danym paśmie, ale czas biegł nieubłaganie. Jako, że Sudety nie były moją mocną stroną, zapomniałem wiele nazw, które przypominały mi się po prelekcji. Nie jestem częstym bywalcem w tamtych rejonach ze względu na czas i duże odległości, dlatego musiał mi wystarczyć plan, który napisałem przed zjazdem. Problem w tym, że liczył sobie 508 punktów po dwukrotnym skróceniu, więc i tak nie nadążałem za wyświetlanymi zdjęciami. Myślę, że bardzo trudno jest opowiedzieć w 50 minut historię 31 dni w górach, o czym się przekonałem. To znak, że muszę robić krótsze wyprawy...

Po prelekcji nastał czas na imprezę integracyjną. Wielu z klubowiczów poszła w tany a inni prowadzili rozmowy z nowo poznanymi osobami lub starymi przyjaciółmi. Ja obowiązkowo rozmawiałem z PiotrkiemP i jego żoną Dorotą, bo mieliśmy sobie dużo do powiedzenia. W między czasie oglądaliśmy na laptopie Grzegorza film z wycieczki do Kanionu Badlands, którą odbyłem w 2008 roku. Ancyś miała największy ubaw, bo na filmie co chwilę pojawiały się osoby z naszego zakładu pracy. Ancyś zaczęła mówić językiem, który chyba tylko ja rozumiałem, bo pojawiały się takie terminy jak: Siostra Zaczeska, Punkt Odniesienia, Alfa sie walo 300, klątwa trzeciej fazy i czerwonego grzebyka, czy też klamory, lewe L4 i zastępcze L7 i inne Eve Rocher’y. Te wszystkie terminy dotyczyły pewnych wydarzeń, więc śmiała się, jak to zawsze czyni. Z Grzegorzem postanowiliśmy, że kiedy będą zjazdy trzeba Aniołka zbanować, żeby nie mogła przyjechać na zjazd, bo sprowadza złą pogodę. Zastanawialiśmy się też, kto ma większą moc – czy ten, który sprowadza dobrą pogodę czy Aniołek. Rozmawialiśmy tak aż do 23.55, po czym wróciłem do pokoju. Impreza trwała na całego, bo aż do 3.44 w nocy. W pokoju nagle zrobiło się głośno, bo każdy z nich wspominał, co działo się na imprezie. Nasłuchałem się pewnych historii, o których nie wypada mówić w relacji, ale wiele z tych rzeczy zapisało się w mojej pamięci. Impreza była huczna, bo nawet pojedyncze słowa słyszałem ze świetlicy podczas gdy spałem na piętrze z dala od tego miejsca.

Ostatni dzień to pożegnania i rozjazdy klubowiczów. Jeszcze wielu postanowiło zasmakować podejścia na Halę Krupową. Ciągle padał śnieg, a przez noc dopadało go znowu dość dużo. Zrobiliśmy jeszcze wspólne, pamiątkowe zdjęcie, do którego obowiązkowo chciał dołączyć Grzegorz 'z doskoku', ponieważ ustawił samowyzwalacz z dachu samochodu. W czasie biegu do naszej grupy ujechał na oblodzonym chodniku, wykładając się przed nami. Rozległ się głośny śmiech wśród nas oraz pytanie: żyjesz?. Po sesji zdjęciowej udaliśmy się w drogę powrotną.

Dziękuję Wam za ten wspaniały zjazd! Chociaż nie mogłem wziąć udziału z Wami w tej szalonej imprezie, to wziąłem udział w części górskiej, a w szczególności dziękuję, że mogłem w tak licznej grupie wejść z Wami na szczyt Babiej Góry z tak pięknymi widokami i zestarzeć się o kolejne dwa razy! Hej!

 

Informacje o naszym zjeździe klubowym znajdziecie też na stronach podhale24.pl oraz sowinskifoto.pl