IX Zjazd Klubowy - Beskid Żywiecki - luty 2008

Michał

 

 

 

K-CFAJ - DZIEWIĄTY ZJAZD KLUBU GÓRY-SZLAKI - BABIA GÓRA - 15-17.02.2008

Ja, Królik, Jask, Waldek, Turystykon i McGregor postanowiliśmy, że przyjedziemy na dzień przed zjazdem właściwym. Z McGregorem umówiliśmy się przed moim zakładem pracy, ponieważ on miał cały dzień wolny, a ja zaraz po pracy miałem jechać do Zawoi. O 15.15 spotkaliśmy się już przy moim zakładzie pracy. Wtedy zauważyła nas szefowa, która akurat przyjechała samochodem. Nie będę ukrywał, że McGregorowi wpadła w oko, bo przez cały czas trwania zjazdu o niej wspominał. Zaprosił ją na nasz zjazd, ale powiedziała, że na następny może się skusi. Po krótkich gawędach dojechał do nas Królik i w składzie: ja, McGregor, Królik pojechaliśmy w kierunku Zawoi Markowa. W okolicach Zatoru za Oświęcimiem dopadła nas niesamowita śnieżyca, co zapowiadało, że na Babiej Górze może być tylko więcej śniegu.

Przed Suchą Beskidzką McGregor zaczął mówić o jedzeniu, więc zaraz przypomniał mi się mój głód, i jednogłośnie postanowiliśmy, że wstąpimy do słynnej "Karczmy Rzym" w Suchej Beskidzkiej. Zamówiliśmy po żurku stryszawskim i kartoflach po chłopsku. Byliśmy tak najedzeni, że humor nam dopisywał przed naszym zjazdem. Doszliśmy do wniosku, że to był nasza dobra decyzja przed wyruszeniem w góry, bo teraz tylko o nich myśleliśmy.

Przed karczmą spojrzeliśmy w górę... Zjazd zapowiadał się bardzo dobrze, ponieważ nad naszymi głowami migotały setki tysięcy gwiazd jak i połówka Księżyca. Do Zawoi Markowej przyjechaliśmy już o godzinie 19.00. Na tutejszym parkingu umówiliśmy się z Jaskiem. Udało nam się bardzo dobrze zgrać ze sobą i nie musieliśmy długo czekać na siebie. Od teraz byliśmy już w czwórkę i ruszyliśmy w stronę goprówki na Markowych Szczawinach zielonym szlakiem. Już na samym początku Królik, McGregor i Jask pytali jak wygląda ten szlak. Nie owijałem w bawełnę i powiedziałem, że pierwsze 20min szlaku jest w miarę płaskie, ale potem będą 3 strome podejścia, z czego to trzecie jest najdłuższe. Jakoś nie ucieszyłem ich tą wiadomością, ponieważ każdy z nas miał ciężki plecak. Idąc tym płaskim odcinkiem rozmawialiśmy i poznawaliśmy się. Kiedy doszliśmy do tablicy edukacyjnej BPN-u skręciliśmy zgodnie za szlakiem i rozpoczęliśmy podchodzenie na małe wzniesienie.

Idąc tędy nie skorzystałem ze skróconego szlaku proponowanego na lato, aby oszczędzić im dodatkowego wysiłku fizycznego, bo jak Królik i McGregor to powiedzieli "Ciężko się idzie po tygodniu za biurkiem". Za małym wzniesieniem wyłoniło się pierwsze podejście, o którym mówiłem. Po niedługim czasie udało się wejść na jego szczyt, ale po krótkim płaskim odcinku wyłoniło się drugie - dłuższe, bardziej strome i męczące. Po jego przejściu Królik zaparł się na kijkach i próbował złapać dech, bo rzeczywiście droga tędy była męcząca, a tym bardziej, że podchwyciłem tempo McGregora "z dołu". Po przejściu drugiego podejścia, mimo, że nie chciałem martwić chłopaków, powiedziałem, że teraz jest to trzecie podejście - to najdłuższe. Tu musieli odpocząć nieco dłużej, bo zza ciemnego lasu oświetlonego latarkami wyłoniło się bardzo długie podejście widoczne na prawie całej swej długości. Dodałem, również, że za nim znajdują się barierki, za którymi jest płaska polana i wymarzona goprówka od tego momentu. Dlatego po tych dwóch podejściach bardzo często padało pytanie z czwartego zjazdu klubowego "Daleko jeszcze?". No i rozpoczęliśmy trzecie, najbardziej znienawidzone przez naszych klubowiczów, podejście.

W trakcie podchodzenia zrobiliśmy dwie przerwy, aby odpocząć. Przy słynnym słupie elektrycznym ze znakiem zielonego szlaku, ilekroć tutaj bywałem, musieliśmy się zatrzymać. Był on zarazem zwieńczeniem trzeciego wzniesienia. Tu pokazałem chłopakom barierki, o których mówiłem. Królik podparty ze zmęczenia na kijkach wytarł ręcznikiem mocno spoconą głowę, po czym oświetlił miejsce z barierkami. To co tam zobaczył, łapiąc pełnymi płucami powietrze, podsumował w jedyny, właściwy sposób: "O kur...". I wszyscy się zaśmialiśmy, bo nad barierkami widniało bardzo kręte i strome podejście, o którym zapomniałem im opowiedzieć. Teraz musiałem podtrzymywać ich na duchu, że ten odcinek jest krótki, że za nim znajduje się już tylko polana, którą widać ze szczytu Babiej Góry i wymarzona goprówka.

Niestety to nie udawało mi się za nic, bo za każdą barierką wyłaniała się następna, a góra "rosnęła" w oczach ukazując trawersujące, długie i kręte zbocze z barierkami. Królik powiedział, że gdybym powiedział im wcześniej o tych barierkach tam na dole to chyba zrezygnowaliby z dalszego podejścia, po czym zaśmiał się z samego siebie i poszliśmy dalej. Po pokonaniu tego kawałka szlaku szliśmy już po równej ścieżce mijając po prawej omawianą polanę. Starałem się jeszcze podnieść ich na duchu mówiąc, że zostały jeszcze tylko 3min do goprówki. Szliśmy dalej mijając czarne barierki z daszekiem rozwidlające się na czarny szlak do Zawoi Ryzowanej i w końcu dotarliśmy do wymarzonej chatki jaką była z pewnością goprówka.

Wiedzieliśmy, że na miejscu są Waldek i Turystykon, dlatego chcieliśmy spotkać się z nimi jak najszybciej. Przed wejściem do środka sprawdziłem jeszcze jaka jest temperatura. Było -11 stopni Celsjusza i od samego parkingu w Zawoi Markowej padał śnieg. Widzieliśmy, że o tej porze nikogo już tam nie ma, dlatego wszystko było pozamykane, więc zadzwoniłem. Drzwi otworzył nam Edward Hudziak. Weszliśmy, lub inaczej mówiąc, zalogowaliśmy się w goprówce i od razu zapłaciliśmy, aby nie było późniejszych problemów i niedomówień. Zajęliśmy pokój nr 12, a Waldek i Turystykon byli naprzeciwko nas w pokoju nr 13. Były to dwa małe i ciasne pokoje 7-osobowe z pomalowanymi na biało kanałami kominowymi, które dawały ciepło tylko w "trzynastce". U nas było również ciepło, ponieważ mieliśmy grzejnik. Okna już od dawna były pozamarzane z powodu siarczystego mrozu i nawet nie próbowaliśmy zmieniać tego stanu, bo otworzyć je, można było tylko chyba używając czekana z zewnątrz.

Zatem było nas już sześć osób. Rozpakowaliśmy się bardzo szybko i zebraliśmy się w jednym pokoju. W "dwunastce". Na początku dyskutowaliśmy na temat gór, osób które mają do nas dojechać no i waśnie... Padło hasło "Kornelia". Naszych klubowiczów tak ten temat zainteresował, że gdyby przeliczyć to nasz forumowy wątek, to byliśmy aktualnie na 38. stronie i ciągle dochodziły nowe posty wręcz w tempie lawinowym. Królik pisał do niej sms-y, a kiedy zapytała gdzie jesteśmy, ten odpisał, że w ciepłym jacuzzi i piękne panie podają nam drinki. Ale był ubaw z tych rozmów. Następny temat "założył" McGregor o tytule "Śliwowica gruszkowa". Nie powiem, bo nasi koledzy przeszli od słów do czynów bardzo szybko i zajęli się jej degustacją oczywiście w normalnych ilościach. Za chwilę wyładowaliśmy cały prowiant na mały stolik. Nie ukrywam, że jego większą część zajmowały czeskie piwa, piersiówki i inne śliwowice. Następną rzeczą jaka pojawiła się na naszym stole była butla gazowa i palnik.

Królik 5-krotnie gotował wodę na tej kuchni w 50-letniej menaszce. Zrobiliśmy sobie ciepłe herbaty i koledzy pouzupełniali swoje zapasy w termosach. W trakcie przygotowywania ciepłej wody zadzwonił do mnie Noel. Cała rozmowa została zarejestrowana przez McGregora na aparacie cyfrowym. Po długich rozmowach McGregor zarejestrował również mój monolog w postaci filmiku na temat Waldka. Po odtworzeniu filmu śmialiśmy się nie tylko z powodu gestykulacji i zaakcentowaniu pewnych słów, ale również z tego, że w tle było widać jak Turystykon kręci telefonem komórkowym na łóżku przekładając go wzdłuż jego krótszej krawędzi. Przy naszych rozmowach uwzględniliśmy jeszcze naszą propozycję pójścia na wschód Słońca na Babiej Górze. Postanowiliśmy, że wstaniemy o 3.30 rano (choć Jask upierał się, żeby była to 3.47) i po przygotowaniach ruszymy sprawdzając uprzednio warunki pogodowe. Śnieg padał nadal... Jest godzina 23.07 i pomału przygotowywaliśmy się do snu wstawiając czeskie piwa pomiędzy pierwsze, a drugie okno, które służyło nam za lodówkę.

Wstałem jako pierwszy o umówionej 3.30 nad ranem i widząc, że za 5 min dołączył do mnie Jask, postanowiłem, że muszę obudzić Królika. Włączyłem moją latarkę i zaświeciłem mu po oczach. No i wstał. Wyszedłem na zewnątrz sprawdzić warunki. Wiatru nie było, a temperatura wynosiła -12 stopni. Podzieliłem się z resztą wiadomościami o warunkach pogodowych i standardowo zjadłem śniadanie w postaci ciastek, Królik przygotowywał coś ciepłego na palniku i tak zeszło nam się aż do godziny 4.40 nad ranem. Wyszliśmy wszyscy w szóstkę przed goprówkę i zakładaliśmy raki. Ja i Jask mieliśmy je po raz pierwszy, więc była to okazja do ich przetestowania. Wszyscy włączyli swoje latarki i zaraz wspominali o tempie z "barierek". Śniegu napadało tyle, że nie było ani jednego śladu, więc musieliśmy okrążyć zagrodzony teren goprówki. W pierwszej minucie zgubiliśmy całkowicie szlak, ale po następnej weszliśmy już tam, gdzie trzeba i zaczęliśmy wędrówkę na Przełęcz Brona.

Co chwilę, ja i Jask musieliśmy poprawiać nasze raki, bo nie mieliśmy w ogóle wprawy w ich wiązaniu. Królik udzielił nam krótkiej lekcji i dalej można było już iść bez zbędnych przerywników. Kiedy wyszliśmy na górną granicę lasów zobaczyliśmy jaki wieje tu wiatr. Zacinający śnieg dodatkowo stał się nieznośny. Zaczęliśmy podchodzenie na przełęcz Brona, a kiedy doszliśmy do nawisów śnieżnych, przed nami wyłoniła się 1m wysokości pionowa ściana śniegu.

Nawet w rakach męczyliśmy z wejściem i staraliśmy się wbijać przednie zęby w nią. I to nie pomagało. McGregor widział, że coś jest nie tak, więc wskoczył na nią i znalazł się na przełęczy, a za nim Królik i Jask. Turystykon i Waldek próbowali od prawej strony, ale nie weszli. Ja za krokami McGregora i Królika też próbowałem, ale zacinający śnieg i potężny wiatr pokonał mnie. Na przełęczy zdążyłem położyć tylko latarkę, a reszta ciała została "na dole". Poddałem się, bo nie czułem już twarzy z powodu silnego wiatru i mrozu. Zawróciłem tak samo jak Turystykon, Waldek i Jask. Trochę niżej czekaliśmy na Królika i McGregora. W górze widzieliśmy tylko światła ich latarek. Oni nas w ogóle nie widzieli jak i otoczenia na przełęczy, dlatego McGregor postanowił, że nie będzie się nawet obracał, aby nie stracić orientacji. Zrobili sobie tylko zdjęcia i też zaczęli schodzić, bo nie umieli złapać tchu z powodu duszącego wiatru. Połączyliśmy się znowu w grupę i zaczęliśmy powrót do goprówki.

W trakcie schodzenia kazałem im spojrzeć na rzęsy, bo łzy, które wypływały z powodu mroźnego wiatru od razu zamarzały oblepiając je kryształami lodu dookoła. Przy tym wietrze musiało być około -35 stopni, bo dopiero w tej temperaturze kropla wody zachowuje się dokładnie w taki sam sposób jak u nas. Zeszliśmy do goprówki bezpiecznie i już z jakimiś wspomnieniami.

O 6.10 byliśmy w pokoju. Tutejszy termometr wskazywał jedynie -12 stopni, ale tu było bezwietrznie. Przez 50min prowadziliśmy kolejne rozmowy i odświeżyliśmy "stary" temat o Kornelii, którego to już była strona 49. O siódmej rano wszyscy położyli się spać czy też chcieli tylko poleżeć i odpocząć. Ja jednak postanowiłem, że zejdę po nowych, przyjezdnych klubowiczów, bo tak się umówiliśmy na forum, dlatego o 7.04 zacząłem schodzenie do Zawoi Markowa na parking. Królik powiedział, żebym sprawdził czy są samochody. Po 33 min od wyjścia przesłałem sms-em rejestracje obu samochodów na dowód, że tam stoją. Dalej kontynuowałem mój bieg i w połowie drogi do sklepu spotkałem RafalaS, Seweryna i Mooliczka. Wszyscy mnie od razu zauważyli, ale Mooliczek nie, bo była wgapiona w ekran telefonu, a kiedy się do niej odezwałem zrobiła przysłowiowego "karpia" i zapytała skąd się tu wziąłem.

Ta trójka postanowiła, ze pójdą powolnym krokiem do goprówki, bo ja biegłem jeszcze do sklepu, który znajdował się tuż za Domem Turysty "Hanka". Przy sklepie było -10 stopni i miałem świetny widok na sytuację na Babiej Górze, tzn. że szczyt Malej Babiej Góry było widać i nawet przebijało się Słońce, ale sama Babia była w gęstych chmurach.

Śnieg padał nadal od wczoraj. Kupiłem tu 3 serki, 3 czekolady i chleb, po czym rozpocząłem bieg w drugą stronę. Przeszedłem bramkę BPN-u i minąłem bałwana ulepionego ze śniegu. Wtedy zadzwonił do mnie Tknp i zapytał czy poczekam na niego na parkingu. Myślał, że jeszcze śpię, ale akurat byłem na zielonym szlaku, więc zawróciłem szybko i za 20min spotkaliśmy się już na miejscu. Zadzwoniłem Mooliczkowi żeby nie czekali na mnie, bo ja czekam na Tknp i pójdziemy razem. Spotkaliśmy się na parkingu - tak jak było w planach. Tknp przygotował się do wyjścia i za chwilę wyszliśmy na szlak. Również jego uświadomiłem o trzech słynnych podejściach, tym razem wspomninając również o "barierkach". Kiedy doszliśmy do pierwszego zakrętu, gdzie rozpoczynało się pierwsze podejście musieliśmy często odpoczywać, bo Tknp nie był w górach już od dłuższego czasu. Również i jemu te podejścia mocno dawały się odczuć.

Kiedy na pierwszym mówiłem o trzecim - tym najdłuższym - powiedział, że ja to lubię straszyć i zatrzymaliśmy się na kolejny odpoczynek. Szliśmy dalej z bardzo częstymi przerwami. A kiedy mijały nas ciągle to nowe osoby, to rozglądaliśmy się za Kornelią, bo napisała nam, że mniej więcej o tej samej porze ma wyruszyć.

Niestety jej nie było i dochodziliśmy do słupa, o którym była mowa. Nic nie mówiłem, bo chciałem sprawdzić czy to jest nasza niepisana i nieumówiona tradycja klubowa, którą każdy podtrzymuje nieświadomie. Rzeczywiście i Tknp zatrzymał się przy nim i odpoczywał opierając się o niego jedną ręką. Idąc wyżej mówił, że strasznie bolą go mięśnie i że jutro będzie miał zakwasy. Dlatego nie chciałem, aby się męczył dalej i wybrałem krótsze przejście poza szlakiem. Kiedy wchodziliśmy z powrotem na szlak akurat szło tędy dwóch strażników parku i niestety to zauważyli. Musieliśmy się wytłumaczyć i powiedzieli, żeby iść szlakiem, bo inni mogą się zgubić idąc po śladach. Na szczęście szlak ukróciliśmy o spory kawałek i nie dostaliśmy mandatu, jednak przez myśl przebiegła mi "Korona Mandatów Parków Narodowych" autorstwa Jck. Tknp podziękował za wspólną wędrówkę, ale nie miał za co dziękować, bo przecież byliśmy na jednym zjeździe i w tym samym klubie, więc to był mój obowiązek.

Weszliśmy razem do środka i wszyscy mieli okazję poznać nowego klubowicza. Było nas już 10-ciu: Mosorczyk, RafalS, Mooliczek, Seweryn, Turystykon, waldek, McGregor, Królik, Jask i Tknp. Długo zajęło nam przepakowanie się i rozlokowanie się w tych dwóch pokojach. Jednak za chwilę zorientowałem się, że w goprówce jak i na zewnątrz są jeszcze Jck, Noel, Igi, Patrycja, Radek i jego dziewczyna Ania. Poznaliśmy się wszyscy i rozpoczęliśmy się przygotowywać do szkolenia lawinowego, które miało się odbyć o 13.00.

Tak też się stało. Edward Hudziak rozdał niezbędny sprzęt do tego szkolenia w postaci 7 łopat i jednej piły śniegowej. W 15-osobowym składzie ruszyliśmy na to szkolenie z Edwardem Hudziakiem - goprowcem i jednocześnie właścicielem Schroniska na Markowych Szczawinach - teraz goprówki. Na początku omówił nam parę podstawowych zasad chodzenia po górach i opowiedział nam historię o drzewie z sumieniem, które to uschnęło, kiedy to na nim roztrzaskał się i zginął na miejscu syn pewnego slalomowca tuż przed turniejem Pucharu Babiej Góry w slalomie gigancie. Od tego momentu ta impreza się nie odbywa. Opowiedział nam również historię młodego goprowca (30l.), który zmarł na zawał serca. Jako, że tradycją jest położenie gałązki kosodrzewiny na trumnie w trakcie pogrzebu to inny wybrał się po taką gałązkę na skróty po stromym stoku i zabrała go lawina w miejscu, w którym nikt by się nawet nie spodziewał, bo rósł tu rzadki las. Dalej przystąpiliśmy do szkolenia lawinowego.

Tuż pod Przełeczą Brona ja, RafalS, Waldek i właśnie - nie wiem kto - kopaliśmy doły tak, aby ujawnić wszystkie warstwy śniegu. Ja zająłem się kopaniem studni - czyli miejsca, gdzie śnieg wykopuje się do samej ziemi. Po wykopaniu przez nas rowów na głębokość 190cm zobaczyliśmy całą historię śniegu tej zimy i to, że ostatnia warstwa przyziemna ma +0,2 stopnia, a wierzchnia to znaczy 10cm pod powierzchnią -5,4 stopnia. Po wielu instrukcjach i przekazaniu informacji przystąpiliśmy do sprawdzenia wytrzymałości pokrywy śnieżnej. Pan Edward wszedł w nartach na ten wycięty z trzech stron blok śnieżny i próbował wywołać małą lawinę. Jako, że żadna z warstw nie zjeżdżała, to musiał skakać na tym bloku i dopiero 2 górne warstwy odczepiły się od reszty. Drugim kontrolowanym testem było wskoczenie kilku osób z odległości 0,5m na ten blok. W zamierzeniach miało to pokazać, co się stanie z takimi osobami. Rzeczywiście wszyscy powpadali do wykopu. Jednak Królik najbardziej.

Z pewnością najbardziej pamiętny jest jego lot z nogami do góry, gdzie na butach miał raki. Było to niezwykle efektowne. Z wykopu wyszedł cały biały (wiadomości ze szkolenia lawinowego są dostępne na forum w dziale "Turystyka górska" temat: "Mały poradnik lawinowy"). W trakcie tych czynności oglądałem się za siebie, bo ośnieżone czubki świerków były tylko oświetlone światłem słonecznym, podczas gdy całe drzewa nie. Również tu oglądałem się na naszą pionową ścianę śniegu i wyrwę jaką tam zrobiliśmy, na którą to próbowaliśmy wejść nad ranem. Po szkoleniu poszliśmy na Przełęcz Brona. Tam Edward Hudziak dokonał pomiaru temperatury i było tu -14 a temperatura odczuwalna wynosiła -30 stopni. I chyba ta druga wartość była prawdziwa, bo wiatr wiał tu z prędkością 42km/h i wszystko zamarzało od razu, dlatego każdy chciał zejść jak najszybciej, ponieważ mróz stawał się nieznośny. Dodam, że to właśnie wiatr potęgował uczucie mrozu, bo schodząc z przełęczy, gdzie przestawał wiać wiatr, wszystko wracało do "normy" czyli do tych -14 stopni. Na przełęczy zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. Schodząc, po lewej stronie, mieliśmy okazję zobaczyć resztki z lawiny która zeszła tu całkiem nie dawno. Były to wielkie bryły zbitego śniegu przysypywane powoli nowym, padającym śniegiem. Po zejściu do goprówki, przywitaliśmy jeszcze Cowboy'a, który dojechał właśnie teraz. W goprówce mieliśmy jeszcze szkolenie teoretyczne, które trwało do 18.30 i dzięki niemu utrwaliliśmy sobie to, co robiliśmy w praktyce.

Niedługo, po szkoleniu przystąpiliśmy do naszej imprezy "góry-szlaki". Dołączyli do nas jeszcze dwaj turyści, którzy wzięli tu nocleg (chłopak i dziewczyna). Szybko się z nami zintegrowali i już za parę chwil tworzyliśmy jedność. Noel zaczął sypać z rękawa kawałami, towarzystwo się powoli upijało - choć nie wszyscy. Byłem tam chyba jedynym, który nie wypił ani grama alkoholu. Po dłuższym czasie rozmowy podzieliły się na dwie grupy. Równo polowa o wspinaczce, a druga połowa o górach i życiu. Było już po 20.00. Piękna obsługująca (chyba Iza?) przynosiła nam kolację w postaci pysznego bigosu i herbaty z cytryną. Chciałem jej zrobić zdjęcie, ale było nas tam 14-stu, więc nawet nie było gdzie się przecisnąć z obiektywem. Impreza była niezwykle udana, bo tu rozmawiał dosłownie każdy z każdym bez względu na wiek. Była 22.46 wyszedłem na zewnątrz, aby sprawdzić warunki i... śnieg przestał padać, niebo bezchmurne i miliony gwiazd nade mną! Mróz był duży (-14 stopni). Kiedy wszedłem do środka zapytałem czy ktoś pójdzie się przejść na Przełęcz Brona. Najlepiej podsumował to Waldek mówiąc: "Gdybym więcej wypił to bym poszedł". Zaśmialiśmy się tym bardziej, bo Waldek nic nie mówił, albo robił to bardzo rzadko, a tu takie trafne podsumowanie otrzymałem. Później Patrycja prowadziła ciekawe rozmowy, gdzie powstało nowe klubowe hasło: "taniec na sondzie" i Seweryna testowanie nowego czekana w lodówce... Impreza zakończyła się o 00.25. Tknp poszedł spać 2 godziny wcześniej, a Jask pożegnał się z nami w południe, bo musiał już jechać.

Kiedy rozeszliśmy się do naszych pokojów zastanawialiśmy się gdzie ulokować RafalaS, bo pienińska legenda głosi, że on najbardziej chrapie. Nie było go u mnie w pokoju, ale były z nami te dwie osoby, które doszły do nas ze szlaku. O godzinie 00.25 przyszła do nas Patrycja, która przy zgaszonym świetle prowadziła z McGregorem i Królikiem bardzo ciekawe rozmowy. Ja przełączyłem się w przysłowiowego "standby'a" i rejestrowałem to, bo było tam kilka trafnych uwag. W trakcie tych rozmów słyszeliśmy bardzo głośne chrapanie Seweryna. Na to McGregor gwizdnął i sprawdził czy to coś da. Niestety dało - na parę sekund. McGregor się zaśmiał i powiedział w żartobliwym tonie: "Nie no k... musimy coś z tym zrobić". Ja sam się zaśmiałem i poszliśmy spać. Impreza całkowicie zakończyła się o 00.45 w nocy, a o 3.30 byliśmy umówieni na wstanie, bo chcieliśmy iść na wschód Słońca na Babią Górę... Obawialiśmy się, że nie wszyscy będą w stanie, więc doszliśmy bardzo szybko do porozumienia, że Ci co mogą pójdą na wschód, a reszta, kto będzie chciał, pójdzie rano na Babią. Ja osobiście wybrałem obie opcje i nie żałowałem ani pierwszego ani drugiego wejścia, ale o tym dalej.

Jest godzina 3.30 nad ranem. Wstałem jako pierwszy. Kiedy dzwonił mój budzik z komórki Królik nucił przez sen to, co tam leciało. Wyszedłem sprawdzić warunki i niebo było w większości przykryte cienką warstwą chmur, co nie cieszyło mnie w ogóle. Z tego pokoju byłem chętny tylko ja, więc chciałem wstać i wyjść jak najciszej. Wyciągnąłem zamarzniętą czekoladę i zacząłem ją jeść. Chrupanie było tak głośne, że wszystkich chyba pobudziłem - o czym dowiedziałem się dopiero... po powrocie. Wydawało mi się, że tego tak nie słychać... Z pokoju wyszedłem ja, Noel, Patrycja, Cowboy, Seweryn, Mooliczek i RafalS. W takim składzie wyszliśmy na zewnątrz. Warunki, które sprawdzałem zmieniły się na lepsze. Niebo było całkowicie bezchmurne, więc tym bardziej ciągnęło mnie na szczyt. W drodze na Przełęcz Brona ja i Cowboy nadaliśmy równe tempo. Weszliśmy tam w 30min i mieliśmy jeszcze 1h 30min do wschodu Słońca, więc podziwialiśmy Zawoję i Mosorny Gron nocą, który był oświetlony bardzo mocno.

Spojrzałem jeszcze w stronę szczytu Babiej Góry i cieszyłem się, że to mój kolejny wschód Słońca w górach. Po zrobieniu pamiątkowych zdjęć na przełęczy pomaszerowaliśmy dalej - na szczyt. Tym razem szedłem za ostatniego, bo chciałem podziwiać widoki ze wszystkich stron.

Jesteśmy na Kościółkach (1580 m.n.p.n.) i przed nami stanęła ogromna, czarna chmura, która wzięła się dosłownie znikąd. Widoczność była krystaliczna, ale dalszy szlak przysłaniała ta chmura i pomyśleliśmy, że to koniec oglądania naszego wschodu Słońca. Jednak powiedziałem, że chmura nie jest wysoka i pewnie na szczycie będziemy nad nią. Z taką myślą weszliśmy w nią... Widoczność o dziwo nie była najgorsza, ale mglista. Tuż przed kopułą szczytową widoczność znacznie się poprawiła i widzieliśmy nawet Tatry. Chmura była już pod nami, co nas ucieszyło. Na szczycie wiało dosyć mocno co potęgowało uczucie zimna. Widoki zapierały dech w piersiach, bo nawiewowe kryształy śniegu miały tu nawet 1,5m wielkości! Najbardziej zawiana była tablica edukacyjna na zakręcie do Akademickiej Perci i pomnik upamiętniający Jana Pawła II, dlatego te miejsca stały się naszym miejscem podziwiania niezwykłych form śniegu, które utworzyła natura.

W oddali, nieco na południowy-wschód, horyzont zaczynał przybierać czerwony kolor. Obowiązkowo każdy robił zdjęcia, bo to, co tu widzieliśmy, zwiastowało tylko nadejście bardzo pięknego i widowiskowego wschodu Słońca. Tuż przed wschodem Słońca Cowboy chciał przełamać moją tradycję dotyczącą picia alkoholu co 1 000 dni. Już był blisko, ale kiedy w jego herbacie nalanej z termosu wyczułem rum - zaraz podziękowałem. Zaśmialiśmy się wszyscy, bo sposób był naprawdę dobry, a zarazem podstępny. Nie tylko my byliśmy na szczycie. Z Przełęczy Krowiarki dochodzili ciągle to nowi ludzie.

Jest 6.43. Krzyczę: "Taaam!!! Patrzcie!!!" - wyłaniał się pierwszy kawałek wschodzącego Słońca. Było bardzo wyraziste i czerwone. Za chwilę od kopuły szczytowej wiatr wybijał tumany drobnego śniegu, co powodowało małe zamglenie, jednak nie przysłoniło nam to wschodu Słońca. Za chwilę Patrycja zawołała inne osoby i kiedy wyszła za wiatrochron również wykrzyczała: "Michał patrz tam!!!" Było to morze chmur nad Zawoją!!! - to o czym marzyłem, jednak nie do końca było to morze, które chcialem zobaczyć, bo chmury przykrywały tylko całą Zawoję. Wschód robił się coraz piękniejszy.

Każda, nowa część Słońca, która się wyłaniała wywoływała na naszych twarzach uśmiech. Za chwilę bardzo cienka chmurka przecięła Słońce na pół wydłużając je na kształt jaja. Było niesamowicie wyraźne i czerwone. Zawiewające tumany śniegu, które teraz znowu się pojawiły, dodatkowo tworzyły aureolę wokół niego! Były to naprzemienne zielone i czerwone okręgi otaczające tarczę słoneczną. Coś pięknego i tajemniczego! Pomyślałem, że skoro są takie okręgi, to po drugiej stronie brakuje jeszcze naszego Widma Brockenu. Podszedłem na północną stronę szczytu Babiej Góry i krzyknąłem: "Patrzcie! Widmo Brockenu!!!". Noel zapytał, gdzie ja je widzę. Miał rację, bo za chwilę zniknęło. Za kilka sekund, kiedy przestało mocno wiać i wznosić tumany śniegu, powiedziałem do niego: "Patrz Noel, patrz!!!". Na to, co zobaczył odpowiedział: "Nie, nie ja stąd idę - nie chcę na to patrzeć".

Widmo Brockenu było niezwykle wyraziste i spełniło się moje kolejne marzenie górskie - ujrzeć ten rodzaj widma. Przy wschodzącym Słońcu zrobiliśmy zdjęcie z flagą.

Za chwilę mały obłok "płynął" przez Słońce, co dodało jemu uroku. Cowboy wziął mój aparat i pobiegł na drugi, nieco niższy szczyt. Zrobił naprawdę piękne ujęcia! Reszta chciała schodzić z powodu zimna, jednak ja i Cowboy postanowiliśmy, że zostajemy tu dłużej i poczekam na jeszcze wyraźniejsze widmo Brockenu. Minęło 25min od momentu ich zejścia, i teraz powietrze zaczęło się robić przejrzyste, a morze chmur zostawało na swoim miejscu. Teraz widmo Brockenu było niezwykle wyraźne. Mój cień miał kilka kilometrów długości, którego głowę opasała niezwykła aureola w postaci tęczy. Cowboy również to widział, co zarejestrowaliśmy na moim aparacie. Chciałem sprawdzić jeszcze jedną definicję dotyczącą tego widma.

Wszędzie jest napisane, ze nawet gdy dwie osoby staną obok siebie, to jedna nie widzi widma drugiej osoby i na odwrót. Dla mnie to było nierealne, bo jak miałoby być to możliwe? Jak zacytowałem ten fragment definicji, tak też zrobiliśmy. Stanęliśmy obok siebie, a później w niewielkim odstępie. Ja nie widziałem widma Cowboy'a, a Cowboy mojego! Z wrażenia przeszły po mnie ciarki! Co za niesamowite zjawisko!!!

Jest 7.28. Słońce wzniosło się już trochę wyżej i przybrało żółty kolor, morze chmur znikało z minuty na minutę, więc po nacieszeniu naszych oczu tymi niesamowitymi widokami zaczęliśmy schodzić na Przełęcz Brona. Cały czas towarzyszyły nam niesamowite widoki i krystalicznie czyste powietrze. Pilsko, Mała Fatra, Polica, Klimczok, Jałowiec... - jak to wszystko pięknie wyglądało! Aż się chciało, aby ta chwila trwała wiecznie! W okolicy "Zimnej Cesty" cztery, małe świerki zostały całkowicie przysypane śniegiem, który skrystalizował się już dawno. Z ich końców zwisały, o dziwo, śnieżne sople! To co zobaczyliśmy obowiązkowo musieliśmy sfotografować. W tym miejscu zatrzymaliśmy się na dłużej, bo było to coś niezwykłego. Tuż nad lasem, na czerwonym szlaku z Przełęczy Brona na szczyt Babiej Góry, zdjęliśmy raki i zjechaliśmy dobry kawałek na butach z podparciem, aż do samego lasu. Przejście lasem było równie piękne, ponieważ czubki świerków były oświetlane wczesno-porannym światłem słonecznym. Na Przełęczy Brona postaliśmy dłużej podziwiając niesamowite widoki.

Przyszedł czas na zejście. Cowboy wyciągnął karimatę, a ja ustawiłem się tuż za nim i zjechaliśmy w dół po obu stromych zboczach, aż do górnej granicy lasów. Wrażenia ze zjazdu - bezcenne! Przechodząc przez las co chwilę fotografowałem tak niezwykle mocno ośnieżone drzewa. W goprówce byliśmy około 9.00. Dopiero teraz reszta zaczęła przygotowywać się do wejścia na Babią, bo po to tu wszyscy w końcu przyjechali - spełnić swoje marzenie jakim było zimowe wejście na szczyt Babiej Góry. Ja i Cowboy umówiliśmy się, że pojedziemy razem, tak jak inni co byli na wschodzie Słońca. Jednak kiedy zaglądnąłem przez okno, a raczej przez jego szybę, w której tylko lewy, górny róg nie był zamarznięty zobaczyłem niebieskie niebo, krystaliczne widoki i pięknie oświetlone świerki, pomyślałem: "O nie, jeszcze nie teraz". Podjąłem decyzję - idę z nimi drugi raz.

Wyjąłem butelkę z piciem z plecaka, bo chciałem się napić. Chciałem, bo nie mogłem. Napój zamarzł całkowicie, dlatego musiałem z "baterii" Noela wziąć sok i z niego skorzystać. Teraz przyszedł czas na jajecznicę, którą mieliśmy w cenie szkolenia lawinowego, tak samo jak bigos na kolację. Dzięki Bogu, że zdążyliśmy, bo znowu mieliśmy okazję podziwiać tą piękną dziewczynę i jej wdzięki - tak samo jak wchód Słońca, Widmo Brockenu czy nawiewowe kryształy śniegu. Po tym wszystkim jeszcze bardziej dostałem motywacji, żeby iść z nimi po raz drugi na szczyt Babiej.

O 10.05 zebraliśmy się i w składzie: ja, McGregor i Królik wyruszyliśmy. Reszta zmęczona po wschodzie Słońca czy też nocnej imprezie spała i odpoczywała przygotowując się do wyjazdu. Królik i McGregor szli zimą tędy po raz pierwszy dlatego co chwilę stawaliśmy, aby zrobić zdjęcia świerków i ośnieżonego lasu. Wejście na Przełęcz Brona było kilkukrotnie przerywane odpoczynkiem i podziwianiem wspaniałych widoków. Idąc dalej podziwialiśmy Policę, której lasy były niezwykle oszronione. Po prawej widzieliśmy Jezioro Orawskie i niezwykłą panoramę Tatr. Stawaliśmy wgapieni w te widoki będąc coraz to wyżej. Dotarliśmy również do czterech świerków, które fotografowaliśmy wcześniej z Cowboy'em. Na Króliku i McGregorze wywarły one równie ogromne wrażenie. Za nami szła jeszcze para. Widać, że tamta pani nie lubiła zbytnio gór, bo usłyszałem za plecami jej zdanie: "I to ma być romantyczne?" wypowiedziane, gdy jej towarzysz pokazywał jej panoramę Tatr.

Kiedy staliśmy na Przełęczy Lodowej (1617 m.n.p.m.) widzieliśmy ilu narciarzy zjeżdżało z góry. Po wejściu na szczyt, podziwialiśmy niepowtarzalne widoki - między innymi wielką, białą chmurę "płynącą" tuż pod szczytem nad Orawą. Byliśmy zachwyceni tym, co widzimy - do czasu... Usłyszeliśmy ryk silników skuterów śnieżnych. Słowacy jeździli po stokach Babiej Góry. Na szczycie byli sami narciarze - jedynie my byliśmy zwykłymi turystami. O 12.30 zaczęliśmy schodzenie podziwiając widoki tym razem z drugiej strony. Były równie piękne. Kiedy schodziliśmy, skutery minęły nas i mieliśmy okazję powdychać coś czego nie powinno tam być - spaliny. Ogarnęła nas złość, bo nie po to się w góry jeździ...

Do Przełęczy Brona doszliśmy szybko. Tu spotkaliśmy Waldka, który samotnie podchodził na Babią Górę i pożegnaliśmy się z nim. Królik zszedł z niej pierwszy i czekał, aby nakręcić film z mojego zjazdu z tej przełęczy. Niestety akurat w tym momencie wchodziło dwóch narciarzy zastawiając skutecznie cały zjazd. Królik uświadomił ich o możliwości powstania lawiny, bo złamali podstawową zasadę podcinania stromego stoku, na którym napadał dodatkowo świeży śnieg. Na końcu opatrzył ten komentarz zdaniem: "Wiemy to, bo wczoraj mieliśmy szkolenie lawinowe".

Po dotarciu do goprowki usiedliśmy na zewnątrz i przepakowywaliśmy się. Królik jeszcze raz zagrzał wody i zamówiliśmy ciepły obiad w postaci bigosu od wczoraj, który nam posmakował. Tu ostatni raz mieliśmy okazję spotkać się z tą dziewczyną. Kiedy zabrakł wrzątku do zupy chińskiej McGregora poszedł do niej i wydała mu bez problemu, czego innym turystom nie robią. Powiedziała, żeby tylko nie mówić, że to od niej. Po dłuższym odpoczynku zdążyliśmy zmarznąć i powoli zbieraliśmy się do zejścia na parking. Królik zauważył, że nie ma swojej czapki z klubowym logo, ale niestety nie odnalazła się i pomyśleliśmy, że wziął ją jeden z naszych klubowiczów i przy nadarzającej się okazji zwróci mu ją. Schodząc wspominaliśmy piątkowe "barierki", których się teraz trzymaliśmy. Poniżej legendarnych, trzech podejść minęliśmy bardzo liczną grupę, z którą siedzieliśmy przed goprówką. Po dojściu na parking musiałem odpokutować moje chrupanie zamarzniętej czekolady o 3.40 nad ranem.

Odśnieżyłem samochód i ruszyliśmy w drogę do domu zatrzymując się jeszcze po soki w Zawoi Centrum.